1.XII.1966 - I niedziela Adwentu
Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie. (Mk 13,37)
Znów o potrzebie czuwania. Chyba to ważna sprawa, skoro Mistrz wraca do niej
przy lada okazji. A w Ogrodzie Oliwnym ma wręcz żal do uczniów, że nie
czuwają, tylko śpią. Czyżby Chrystus, nakazując nam czuwanie, pragnął
naszych bezsennych nocy?
Nic podobnego. On po prostu prosi, byśmy nie przespali naszego życia. A
przespać życie możemy nawet, gdybyśmy na moment nie zamknęli oka. Wystarczy
mieć zamknięte serce.
I to niech wystarczy - na początek Nowego Roku Kościelnego.
8.XII.1996 - II niedziela Adwentu
Idzie za mną mocniejszy ode mnie. (Mk 1,7)
Św. Jan Chrzciciel jest prorokiem nietypowym. Żyje jak dzikus, głosi chrzest
nawrócenia, ciągle jednak wskazując w przyszłość - w stronę Tego, Który
Nadchodzi. Nie domaga się sławy, za nic ma popularność. Nie dowodzi swej
siły, mając świadomość własnej małości wobec Tego, Który Ma Przyjść. A gdy
On Przychodzi, Jan publicznie składa Mu hołd.
Św. Jan Chrzciciel powinien być wzorem naszego życia. Jesteśmy wszak
przechodniami w tym świecie. Idąc, powinniśmy cały czas wskazywać na Tego,
Który Ma Przyjść. Tego, ku Któremu idziemy. Idąc, powinniśmy przygotowywać
drogę Panu. Prostować ścieżki dla Niego.
To jest sedno ewangelizacji.
15.XII.1996 - III niedziela Adwentu
Ja nie jestem Mesjaszem. (J 1,20)
Czas niewoli to czas, w którym ból oczekiwania nabrzmiewa jak ropiejąca
rana. To przecież czas cierpienia, jęku przed czyhającą o każdej porze zmorą
beznadziei przed perspektywą dni bylejakich, wypełnionych ciężką bezsensowną
pracą, której owoce spijać będzie ciemięzca. Prędzej czy później jawi się
przed oczami ponura wizja: tak jest, tak już zostanie. Nie tylko my, również
dzieci nasze, a potem ich dzieci, będą żyć w goryczy zniewolenia,
pohańbienia, pogardy, jak świat światem okazywanej obywatelom drugiej
kategorii.
My, Polacy, powinniśmy rozumieć synów Izraela z czasów Chrystusa. Na prawie
dwa wieki wymazano nas z map świata. Potem krotki błysk wolności, erupcja
entuzjazmu, która wykrzesała energię na skalę rzadko spotykaną. A potem znów
przerażający paroksyzm wojny, po której wpadliśmy w półwieczną zimę
przyniesioną ze Wschodu na bagnetach bolszewików.
Ból oczekiwania w niewoli potrzebuje swego ukojenia. Dlatego rodzi się
„społeczne zapotrzebowanie” na Mesjasza, rozumianego jako wybawcę z niewoli.
W odzewie pojawiają się prorocy - uzurpatorzy, mesjasze-buntownicy, którzy,
nierzadko z patriotycznych pobudek, usiłują porwać naród do walki, by sam
zrzucił z siebie to brzemię. Ich chwała trwa krótko, owoce walki są marne, a
niezaspokojona po raz kolejny nadzieja Izraelitów napina strunę bólu.
Św. Jan Chrzciciel. Jedyny z proroków owego czasu, który znał swe miejsce.
Powiedział po prostu: „Ja nie jestem Mesjaszem.”
22.XII.1996 - IV niedziela Adwentu
Niech mi się stanie według Twego słowa. (Łk 1,38)
Posłuszeństwo. Cóż o nim wiemy my, „postępowi” europejczycy, megalomani
zapatrzeni we własne dzieła, uważający za oczywistość, iż każdą kwestię
można rozsądzić zwykłą lub kwalifikowaną większością głosów?
Nikt mi nie będzie dyktował, jak mam postępować. Mam własny rozum. Niektórzy
twierdzą, że zwycięstwo lewicy w ostatnich wyborach parlamentarnych to efekt
takiego właśnie zadufania. Nie będzie mi kler dyktował, kogo mam wybrać.
Czasy posłuszeństwa mamy za staroświeckie. Dawniej należało się ono królom,
cesarzom, grafom, baronom... Myśl oświeceniowa przyniosła Europie nowe
horyzonty. Hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna” zostało zastąpione innym, bardziej
„postępowym”: „Wolność, równość, braterstwo”. „Oświeceni”, „wyzwoleni”
rewolucjoniści odmówili posłuszeństwa nie tylko ziemskim ciemięzcom, ale
także Najwyższemu. Okrutną ilustracją tego, co wart jest taki „wyzwolony”
człowiek była krew spływająca z szafotów na paryskich placach.
Wiele lat później inni „wyzwoliciele” ludu podnieśli ciemny naród rosyjski
przeciw ziemskiej i Boskiej władzy. Owoce? Ponad 30 milionów ofiar terroru
stalinowskiego i wpędzenie połowy świata w nędzę, z której wygrzebać się
będzie trudno.
Wychowani przez myśl oświeceniową i socjalistyczną propagandę jesteśmy
przeświadczeni, że posłuszeństwo to przeżytek.
„Niech mi się stanie według Twego słowa.”
Jak wiele musimy się jeszcze nauczyć od Maryi.
25.XII.1996 - Boże Narodzenie
Przyszło do swojej własności a swoi go nie przyjęli. (J 1,11)
Dwa tysiąclecia temu w chatce nazaretańskiej Słowo przyjęło ciało człowieka.
Dwa tysiąclecia temu Światłość zajaśniała nad Betlejemską grotą. W targanym
okrutnymi wichrami historii świecie pojawił się ledwie zauważalny, zda się
bezbronny Podmuch Miłości.
Już się zdawało, że przegrał, ukrzyżowany na Golgocie. Nic dziwnego. Biorąc
rzecz na chłodny rozum, jest On bez szans. Cóż bowiem może stawić czoła
machinie przemocy zdolnej w jeden moment obrócić w zgliszcza owoce żmudnej
wieloletniej pracy?
A jednak ten nikły Podmuch potężnieje. Ogarnia kolejne kraje i kontynenty.
Jednoczy ludzi dobrej woli - czyli tych, którzy poczuwają się być Jego
własnością. Którzy Go przyjęli.
I ty możesz ukrzyżować Jezusa.
l ty możesz przyjąć Słowo.
Wybieraj.
29.XII.1996 - Świętej Rodziny - Jezusa,
Maryi i Józefa
A Twoją duszę miecz przeniknie. (Łk 2,35)
Czarny scenariusz życia Jezusa poznajemy, gdy jeszcze nie zdążyliśmy się
nacieszyć Jego przyjściem na świat. Niejeden z nas miałby zapewne za złe
Symeonowi, że tak twardo, tak bez ogródek przepowiada Maryi gorzkie chwile,
nieuchronnie czekające Ją pod krzyżem Golgoty.
Jakże to tak? Nie wypada z takimi słowami do Matki przepełnionej radością
właśnie spełnionego macierzyństwa! Faux-pas!
Ile razy przeżywamy podobne dylematy. Przypaliłam mężowi żelazkiem jego
ulubioną koszulę, nie powiem mu tego, przecież wrócił z pracy w takim
wybornym humorze... Mama nie musi dziś dowiedzieć się o tej nieszczęsnej
jedynce z historii, przecież ma urodziny!
Co nas powstrzymuje? Czy naprawdę troska o humor męża, mamy?
Czy może jednak zwyczajne tchórzostwo?
5.I.1997 - II niedziela po Narodzeniu
Pańskim
Na początku było Słowo. (J 1,1)
Na początku nowego roku wita nas Słowo. To, które było „na początku”, lecz
nie w takim sensie, jaki stosujemy do roku. „Na początku” nie odnosi się tu
do czasu. Należałoby tu raczej użyć określenia „przed wszystkim”, albo „nad
wszystkim”.
Ale to nie wszystko. Wnikliwi bibliści, uwzględniając specyficzne
subtelności języka hebrajskiego zauważają, że jego czasowniki zawierają
tylko dwa czasy: przeszły i przyszły. Oznacza to, że nie wyrażają one czasu,
lecz trwanie albo dokonanie działania. W tym sensie hebrajski czasownik jest
bezczasowy. Św. Jan Ewangelista, syn narodu hebrajskiego inaczej niż my
przeżywał czas przeszły: jako teraźniejszość wiecznie obecną. Dlatego
ściślej byłoby początek Ewangelii Janowej przetłumaczyć jako „przed
wszystkim jest Słowo”.
Przed wszystkim - bo nigdy nie zostało stworzone.
Jest - to znaczy, że ani nie było ani nie będzie. Po prostu JEST.
Ale to nie wszystko. Bo Słowo, które JEST zeszło na świat i „zamieszkało
wśród nas” (J1, 14). Stało się ciałem.
Nic bardziej zdumiewającego nie mogło się światu przydarzyć. Lecz się
przydarzyło. Oto „świat go nie poznał” (J1, 10). Świat odtrącił
Słowo, które „przyszło do swojej własności” (J1, 11)!
Ale to nie wszystko: „tym jednak, którzy je przyjęli, dało moc, aby stali
się dziećmi Bożymi” (J1, 12).
Przyjąć Słowo. Otrzymać Moc. Stać się dzieckiem Bożym.
Widzisz? Już masz cel na Nowy Rok.
12.I.1997 - I Niedziela Zwykła
... w Tobie mam umiłowanie. (Mk 1,11)
Każdy starający się o atrakcyjną posadę wie, że najlepiej pomogą mu dobre
referencje. System referencji znany jest od wieków, choć różne przybierał
formy. To nie tylko ustne, czy pisemne opinie; także świadectwa pracy,
kursów, szkół, dyplomy uczelni, stopnie naukowe.
System referencji jest niezbędny i to nie tylko dlatego, że przezorny
pracodawca ma prawo nieufnym wzrokiem patrzyć na kandydata; w końcu oszustów
na świecie nie brakuje. Lecz dla tzw. „racjonalnej polityki kadrowej”
nieodzowna jest informacja o kwalifikacjach, cechach charakteru, stanie
zdrowia...
Dziś, przy okazji chrztu Jezusa, na początku Jego publicznej działalności
jesteśmy świadkami niezwykłych „referencji” jakich udziela Mu sam Bóg: „tyś
jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”.
Przyjmijmy więc Chrystusa „do pracy”. W naszym sercu.
19.I.1997 - II Niedziela Zwykła
Czego szukacie? (J 1,36)
Dziś takie pytanie często jest znakiem nieuprzejmości. Gdy ktoś kogoś pyta
„czego tu szukasz?” daje mu do zrozumienia, że jest intruzem.
A przecież kapłan, namiestnik Chrystusa, mógłby co niedziela, gdy gromadzimy
się w świątyni, rozpocząć nabożeństwo słowami: „po co przyszliście?” „czego
tu szukacie?”.
Czy my, wzorem pierwszych uczniów, winniśmy wtedy postawić pytanie: „Nauczycielu,
gdzie mieszkasz?” (J1, 38)
Niezupełnie. Coś nas jednak różni od pierwszych uczniów. Dla nich Jezus był
obcą osobą. Rabbim, Nauczycielem, jakich wielu wędrowało po ziemiach
Izraela. A jednak, gdy poszli i zobaczyli, gdzie mieszka, pozostali u Niego.
Jan Ewangelista nie mówi nam, co zobaczyli. Wiemy jednak, że to im
wystarczyło, by powiedzieć potem: „znaleźliśmy Mesjasza” (J1, 41).
Tacy byli pierwsi uczniowie. Nie widzieli jeszcze żadnych cudów, nie olśnił
ich blask Zmartwychwstania. Lecz bezbłędnie odnaleźli w Jezusie Mesjasza.
Cóż nas różni od pierwszych uczniów? To, że Jezus nie jest dla nas osobą
obcą, jeszcze jednym wędrownym Rabbim. Poznaliśmy Go po cudach, blasku
Zmartwychwstania. Dane nam było śledzić scenariusz Dobrej Nowiny, krok po
kroku.
Dlatego, gdy On pyta „Czego szukacie?”, gdy przychodzimy do Jego
świątyni nie pytajmy Go „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?”, tylko
zajrzyjmy do własnych serc. Dobrze wiemy, że On tam właśnie upatrzył sobie
mieszkanie.
26.I.1997 - III Niedziela Zwykła
Pójdźcie za mną. (Mk 1,17)
Nabór uczniów Jezusa przebiegał bardzo skromnie. Nie było żadnych reklam,
ogłoszeń w prasie i telewizji. Nie było zachęt, pokus w rodzaju „dobrze
płatne posady, atrakcyjne podróże, nieograniczone możliwości kariery”.
Wydaje się, że dziś Jezus przegrałby z hegemonami świata reklamy, biznesu,
socjotechniki. Jakież wyrafinowane środki perswazji wymyślili spece od
propagandy! Czegóż się imają, byleby tylko pozyskać umysł kuszonego
człowieka! Kuszonego - tak, to dobre słowo. Ktoś przewrotnie, lecz
przytomnie powiedział, że kupuje wyłącznie produkty, które nie są
reklamowane. Podejrzewa bowiem, iż te, na których nachalne propagowanie
wydaje się mnóstwo środków, nie są wiele warte. Coś w tym jest: dobry towar
reklamuje się sam. Dotyczy to również „naboru”. Jedne partie, organizacje
szukają kandydatów poprzez hałaśliwe, kosztowne akcje, do innych tłum
samorzutnie pcha się drzwiami i oknami...
Cóż takiego było w Jezusie, że wystarczyło, by spojrzał i powiedział „Pójdźcie
za mną”, a wszyscy bez wahania rzucali swe zajęcie i szli? Co czaiło się
w tym spojrzeniu?
Po prostu - Droga, Prawda i Życie.
2.II.1997 - IV niedziela zwykła
Oto Ten przeznaczony jest na znak, któremu sprzeciwiać się będą. (Łk 2,34)
Tak niewiele czasu upłynęło od radosnych chwil narodzenia Jezusa, a już
padają słowa pełne powagi, smutku Słowa przepowiadające dramat nadchodzących
lat, stuleci, tysiącleci. Bóg Wcielony przyjmie pełnię losu człowieka, na
bezbronnym dziecięctwie począwszy, a na męczeńskiej śmierci skończywszy.
Głosząc Dobrą Nowinę, Zbawienie przez Miłość przysporzy sobie wrogów wśród
tych, którzy nie w miłości, lecz w nienawiści ulokowali swe fascynacje.
Lecz to nie od nich, lecz od Niego, Boga Wcielonego, Jezusa z Nazaretu
rozpocznie się Nowa Historia. Dobra Nowina będzie sobie z trudem torować
drogę w Historii. Z trudem - bo jej Znakowi wielu sprzeciwiać się będzie.
Nowy Porządek polegający na przywróceniu Boskiej Harmonii, którą zakłócili
pierwsi rodzice nie wszystkim przypadnie do gustu. Pokusa zakazanego owocu
nie zniknęła wraz z utraconym rajem, przeciwnie - właśnie w świecie skażonym
grzechem pierworodnym okazała się skutecznym i zabójczym mirażem. Pokusa ta
- to wizja wyzwolonego człowieka, który zrzuca z siebie wszelkie
ograniczenia. Jest panem i nie zamierza nikomu służyć.
Podobno uczymy się na błędach. A przecież tyle razy człowiek sięgał po
zakazany owoc, tyle razy umieszczał siebie na piedestale władcy - i zawsze
spotykała go karząca dłoń Boga. Lecz on niczego się nie nauczył. Naiwne
utopie odżywały na nowo, za każdym razem w innych odcieniach, ale zawsze
przeciwko Znakowi, który pozostawił Jezus Chrystus.
Ten Znak, to krzyż. Zauważmy, jak niektórym przeszkadza, jak kłuje w oczy,
jak rozpala nienawistną namiętność. Dlaczego? Wszak to tylko dwa, zbite w
poprzek kawałki drewna!
Nie tylko. To przecież Znak Miłości, Znak Odkupienia, Znak Życia Wiecznego.
Znak, któremu sprzeciwiać się będą.
9.II.1997 - V niedziela zwykła
Wszyscy Cię szukają. (Mk 1,7)
Dlaczego wszyscy Go szukali w Kafarnaum? Niektórzy dlatego, że uzdrawiał,
wypędzał złe duchy. Inni dlatego, że nauczał tak, jak nikt dotąd. Innych
jeszcze przygnała nadzieja na wyzwolenie z okowów niewoli rzymskiej. Wielu
zapewne szukało Go ze zwykłej ciekawości.
W owych dniach Jezus nie był jeszcze postacią popularną. Nie był idolem,
bożyszczem tłumów, a już tym bardziej zwiastunem nadziei. Tylko najbliżsi
intuicyjnie wyczuwali Moc, która zeń emanowała.
Dziś, dwa tysiąclecia po Wcieleniu wszystko jest jasne. Wiemy, że Chrystus
to Syn Boży, który złożył najwyższą ofiarę za nas, grzesznych. Wiemy, że w
ten sposób otworzył nam wrota niebios, zamknięte uprzednio po buncie
pierwszych rodziców.
Lecz dziś jakoś nie wszyscy Go szukają.
16.II.1997 - I Niedziela Wielkiego Postu
Czterdzieści dni przebył na pustyni, kuszony przez szatana. (Mk 1,13)
Owe czterdzieści dni postu Jezusa wspominamy, zgodnie z tradycją Kościoła
poprzez czterdziestodniowy Wielki Post, którego finałem jest dramat
Ukrzyżowania i tryumf Zmartwychwstania. Scenariusz Wielkiego Postu
uwieńczony jest Zwycięstwem Życia nad śmiercią. Sensu nad bezsensem, Ładu
nad chaosem. Podobnie post Jezusa na pustyni kończy się pokonaniem szatana
podstępnie rozmiękczającego wolę Człowieka umęczonego pustynnym skwarem,
głodem i samotnością.
Samotność jest najskuteczniejszym sprzymierzeńcem Złego. Naturą człowieka
jest być wśród ludzi i dla ludzi. Kształtować innych i samemu być
kształtowanym. To w samotności lęgną się lęki i frustracje. To ona pcha
desperatów ku balustradom balkonów, barierom mostów. Ona odbiera sens,
zamyka wrota nadziei. Lecz ona także sprzyja pokusom wywyższenia się nad
innych. Popatrzmy tylko na samotność władców, która tyle razy stanowiła
atrakcyjny motyw dla pisarzy, dramaturgów, filmowców ...
Czy powinniśmy więc, wzorem Chrystusa, skosztować samotności w okresie
Wielkiego Postu? Poddać się próbie kuszenia?
Niektórzy wybierają tę drogę. Szukają swej szansy w dzikich ostępach
pustelni, za zamkniętymi murami klasztorów. Z własnej woli wybierają
samotność jako sedno swego życia.
Ale samotnym można być wśród ludzi. Kto wie, czy nie jest to jeszcze
bardziej podstępny rodzaj samotności. Aby się o tym przekonać, wystarczy
obejrzeć kilka filmów Bergmana, poczytać Camusa. Cała ta beznadzieja, którą
tam spotykamy ma jednak źródło w odrzuceniu Boga. Wierzącemu weń samotność
nie grozi.
Pociesza poeta: „kto wybiera samotność nigdy nie będzie sam...”
23.II.1997 - II Niedziela Wielkiego
Postu
Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. (Mk 9,6)
Czytającemu te słowa ciśnie się na usta pytanie: skoro tak byli
przestraszeni, to czemu nie uciekali? Przeciwnie, tak bardzo chcieli zostać,
że Piotr zaproponował zbudowanie trzech namiotów, mówiąc. „Rabbi dobrze,
że tu jesteśmy” (Mk 9,5). Czy to możliwe, że ze strachu mówili byle co,
jak się to często zdarza?
To nie był „zwykły” strach, jaki usilnie starają się w nas wzbudzić twórcy
kryminałów i horrorów. To była bojaźń. Ta sama, która towarzyszyła
Abrahamowi, gdy zawierał przymierze z Bogiem. Ta sama, którą odczuwał
Mojżesz przed gorejącym krzakiem. Znają jej smak mistycy stający wobec
Sacrum – mali i bezbronni.
Oglądać Boga twarzą w twarz – to straszna rzecz. Straszna i kojąca.
Jak może być inaczej, gdy skończoność marząca o Nieskończoności ujrzy Ją
nagle w całym majestacie?
2.III.1997 - III Niedziela Wielkiego
Postu
Nie róbcie z domu mego Ojca targowiska. (J 2,16)
Gniew. Zmarszczone brwi, zaciśnięte wargi, pałające oczy. Czym pałające?
Trzeba dużej wyobraźni, by powiedzieć: miłością. Tak, tak - chętniej
nazwalibyśmy gniew kuzynem nienawiści, niż miłości. Lecz to nie jest takie
proste. Czyż nie kochał Mojżesz swego ludu, pałając gniewem, gdy
sprzeniewierzyli się Panu, oddając hołd złotemu cielcowi? Czyż gniew ojca
wobec dzieci nie jest przejawem rodzicielskiej troski?
W takich przypadkach mówimy o gniewie sprawiedliwym. Takim, jaki opisuje św.
Jan w dzisiejszej Ewangelii. Jako człowiek Jezus był z natury opanowany,
spokojny i zrównoważony. Niejednokrotnie dawał świadectwo swej
wyrozumiałości. Lecz raz, jeden, jedyny raz wybucha gniewem. Tak silnym, że
- choć to może się wydać nieprawdopodobne - używa przemocy! Są bowiem
sytuacje, gdy przebrana jest miara przyzwoitości. Gdy człowiek pomylił
kolejność w systemie wartości. Gdy postawił rzecz przed Świętością, cielca
przed Bogiem, stragan w świątyni.
Narzekamy nieraz na naszych kapłanów: że tacy nerwowi, opryskliwi...
Przecież oni też są z tego świata. Rzeczywiście, jako posłannicy Jezusa
powinni dawać przykład w naśladowaniu Jego opanowania, spokoju,
wyrozumiałości. Lecz czasem przebiera się miara. Trzeba zawrzeć gniewem.
Wzorem Prymasa Tysiąclecia trzeba powiedzieć: non possumus.
Kiedy? Przede wszystkim wtedy, gdy ktoś ze świątyni chce zrobić targowisko.
9.III.1997 - IV Niedziela Wielkiego
Postu
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał. (J 3,16)
Mówi się, że miłość jest szalona. Obserwując osobę w stanie tzw.
„zadurzenia”, z łatwością dostrzegamy Jego nietypowe zachowanie. Znika
krytycyzm, obiektywizm, nierzadko pojawia się obsesja. Matka też kocha swe
dzieci do granic szaleństwa; czasem złośliwie nazywamy to „samiczym
instynktem”.
A przecież w tych wszystkich reakcjach jakoś naśladujemy Boga. Czyż bowiem –
z perspektywy chłodnego umysłu - złożenie ofiary ze swego Jednorodzonego
Syna za grzechy świata nie jest szaleństwem z Miłości?
16.III.1997 - V Niedziela Wielkiego
Postu
A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie. (J
12,32)
Plakat filmu Formana „Skandalista Larry Flynt” okazał się bardziej
skandaliczny od samego filmu. Poruszył lawinę protestów zacnych ludzi
w wielu krajach. Jego twórców oskarża się o obrażanie uczuć religijnych
chrześcijan. Sam reżyser przyznał, że tak jest i zażądał wycofania owego
nieszczęsnego plakatu.
Tak na dobrą sprawę nie sam akt profanacji Krzyża przeraża (nie pierwszy to
i nie ostatni w dziejach), lecz czający się za nim cyniczny mechanizm:
skandal jako narzędzie rozgłosu, reklamy - mechanizm sprawdzony zupełnie
niedawno poprzez sukces kasowy słabiutkiego przecież filmu „Ksiądz”.
Istotnie, dla nas, chrześcijan symbol krzyża jest esencją świętości. Wszak
to na krzyżu dokonało się Odkupienie. Nie powinniśmy jednak zapominać, że
krzyż w czasach Chrystusa był symbolem hańby. Ukrzyżowanie było śmiercią
sromotną, sposobem umierania zarezerwowanym dla nędzników odartych ze
wszystkich (choć wówczas nielicznych) praw człowieka.
Jeśli więc gorszymy się, gdy ktoś profanuje krzyż, pochylmy głowy nad
wielkością ofiary Boga-Człowieka, który z własnej woli wybrał hańbę i
poniżenie, by je przekuć na Moc i Chwałę.
Jeśli nas boli to, że ktoś, operując symboliką krzyża, nabija sobie kabzę,
to wczujmy się na moment w los Wywyższonego na Golgocie, który przyciąga nas
wszystkich do siebie, mówiąc: „jeśli kto chce pójść za mną, niech weźmie
swój krzyż i mnie naśladuje” (Mt 16,24).
Właśnie tak. Nie oburzaj się, nie gorsz, nie wyzywaj, tylko weź swój krzyż i
naśladuj.
23.III.1997 - Niedziela Palmowa
Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz
nie to, co ja chcę, ale to, co Ty. (Mk 14,36)
Skąd właściwie wiemy, czy tak właśnie modlił się Jezus w Ogrójcu? Czy ktoś
to widział, słyszał? Przecież apostołowie spali snem kamiennym.
Być może, jedynym świadkiem Jezusowej trwogi w Ogrodzie Oliwnym był Marek
Ewangelista? Bibliści przypuszczają, że to on był owym młodzieńcem, który „szedł
za Nim, odziany prześcieradłem na gołym ciele. Chcieli go pochwycić, lecz on
zostawił prześcieradło i nago uciekł od nich” (Mk 14,31-32). Obecność
Marka w Ogrodzie jest to o tyle prawdopodobna, że należał on do jego matki,
Marii.
Tak czy inaczej, bez tego dojmującego opisu wizerunek Chrystusa-Człowieka
byłby niepełny. Może łatwiej byłoby nam, „TV-sapiens” zaakceptować obraz
Mesjasza-supermena, herosa, któremu niestraszne tortury i śmierć. Tymczasem
w Ogrójcu patrzymy na Człowieka targanego trwogą. Chrystus bez lęku byłby,
być może, Bogiem doskonałym, lecz Człowiekiem z pewnością nieautentycznym.
I jeszcze jedna, jakże dla nas cenna lekcja z Ogrójca: lekcja modlitwy. To
nieprawda, że wobec Boga Ojca obowiązuje nas ślepe posłuszeństwo. On widzi w
nas dzieci, nie janczarów. Możemy Mu powiedzieć, naśladując Mistrza z
Nazaretu: „Mam swoje zdanie, jeśli o mnie chodzi, wolałbym tak a tak. Ale
uczyń według Swej woli, na pewno wiesz lepiej, w końcu jesteś Bogiem”.
30.III.1997 - Wielkanoc - Niedziela
Zmartwychwstania Pańskiego
Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno... (J
20,1)
Opis Zmartwychwstania w Ewangelii św. Jana jest suchy, prozaiczny.
Przypomina raczej notkę agencyjną niż wypowiedź naocznego świadka
najbardziej nieprawdopodobnego wydarzenia, jakie miało miejsce w historii
ludzkości.
Czy to ma nam pomóc uwierzyć w ten Cud Cudów? Czyż nie oczekiwalibyśmy
raczej relacji przepełnionej emocją, strachem? Chaotycznych zdań, wyrazów
rzucanych na przekór płucom odmawiającym posłuszeństwa po szaleńczym biegu?
Albo konfidencjalnego tonu, klimatu pełnego tajemnicy (mówią przecież, że
każdy uwierzy we wszystko, jeśli powiesz mu to szeptem).
Musimy pamiętać, że św. Jan napisał swą Ewangelię najprawdopodobniej w
Efezie, gdy był już starcem. Miał więc do swych wspomnień właściwy sędziwemu
wiekowi dystans Miał też pewność, wewnętrzny pokój właściwy osobom
przepełnionym silną wiarą.
„Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było
ciemno...”. Przecież to brzmi zupełnie jak: „wczoraj, w godzinach
wieczornych na Zamku Królewskim…”
Jeśli dajesz wiary tej drugiej informacji, czemu miałbyś odmawiać autentyzmu
pierwszej - wyłącznie przez wzgląd na formę?
A tak w ogóle, to cóż warta jest Twa wiara, jeśli sugerujesz się formą
przekazu?
6.IV.1997 - II Niedziela Wielkanocna
Widzieliśmy Pana! (J 20,25)
O, właśnie takiej relacji oczekiwałeś, prawda? Tu czuje się radość, emocję,
podniecenie. A jednak - mimo tej, jakże uwiarygodniającej wydarzenie formy
przekazu, św. Tomasz Apostoł nie dał wiary swym przyjaciołom! Myślisz, że
jesteś inny?
Łatwiej nam czy trudniej, niż św. Tomaszowi? Nam, dwudziestowiecznym
niewolnikom techniki, materii, informacji?
Prawda, życie nauczyło nas sceptycyzmu, lecz wewnątrz ciągłe tli się
marzenie o nieśmiertelności. Nasi przodkowie szukali jego spełnienia
w Kościele. Lecz potem przyszło Oświecenie i przepędziło Boga poza obręb
zainteresowania. Następnie marksizm podstępnie wpuścił do naszej świadomości
„szczura”: religia to opium ludu. Zatruci w ten sposób, coraz rzadziej
traktujemy chrześcijaństwo jako nadzieję na spełnienie się naszej
nieśmiertelności.
Kościół woła wciąż „widziałem Pana”! „Chodź, Tobie też pokażę”. Lecz jakoś
nie tworzą się przed świątyniami kolejki gapiów. Ot, woła, bo woła, tak się
utarło, „ten typ tak ma”. A ja tak naprawdę oczekuję od Kościoła tylko tego,
że będę porządnie obsłużony. Że da mi porządny, uroczysty ślub, ochrzci,
„przyjmie”, pobierzmuje moje dzieci, a na koniec sprawi mi godny pochówek na
cmentarzu. To wszystko.
Fajnie. Tylko po co to wszystko?
13.IV.1997 - III Niedziela Wielkanocna
Wy jesteście świadkami tego. (Łk 24,48)
Jezus Zmartwychwstały przełamuje nieufność i lęk uczniów, pokazuje im swe
ciało, zachęca, by dotknąć, a gdy wciąż jeszcze mają Go za ducha,
demonstracyjnie spożywa kawałek ryby, by ostatecznie rozwiać ich
wątpliwości. Potem ich oświeca, by zrozumieli, że to, co się stało, było
rzeczywiście realizacją zamysłu Boga, jak to przepowiadali Prorocy. Na
koniec chce uprzytomnić apostołom wagę chwili: „wy jesteście świadkami
tego”.
Być świadkiem. Widzieć naprawdę, usłyszeć, dotknąć. Kto jak kto, ale świadek
nie może mieć wątpliwości. Musi tryskać pewnością. Inaczej któż mu uwierzy?
Tymczasem Kościół domaga się od nas, byśmy również świadczyli. Kościół
twierdzi, że jest kościołem apostolskim, więc zadaniem jego członków jest
głoszenie Ewangelii, świadczenie za Chrystusem Zmartwychwstałym.
Dlaczego? Przecież nas tam nie było! To nie my oglądaliśmy jaśniejącą
blaskiem twarz Zmartwychwstałego, nie my słyszeliśmy Jego głos, nie my
dotykaliśmy, nie my patrzyliśmy jak je. Jacy tam z nas świadkowie!
Świadek nie może mieć wątpliwości. Musi tryskać pewnością. Jeśli nie
pewnością autopsji, to pewnością wiary. Ta pewność jest „lepszego gatunku”
bo przecież „błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,
29).
Tyle w nas świadków, ile wiary.
20.IV.1997 - IV Niedziela Wielkanocna
Mam także inne owce, które nie są z tej owczarni i te muszę przyprowadzić.
(J 10,16)
Jezus, Dobry Pasterz, który oddaje życie za swoje owce. Nikt Mu go nie
zabiera, On je oddaje dobrowolnie, by je z powrotem odzyskać. Odzyskać
własną Mocą, otrzymaną od Ojca.
Jezus nie jest najemnikiem Ojca. Owce są Jego owcami. Ponieważ jednak owce
są owcami Boga, oświadczenie Jezusa jest istotnym dowodem Jego boskości.
To my jesteśmy Jezusową owczarnią. Tymczasem On mówi, że ma „także inne
owce, które nie są z tej owczarni”...
Jakie to owce? Gdzie jest ta owczarnia?
Przede wszystkim musimy pamiętać, że Jezus zwracał się do uczniów,
Izraelitów. Mówiąc tak, z pewnością myślał o ludach pogańskich; wszak
wielokrotnie podkreślał uniwersalny charakter swego posłannictwa.
Nie można jednak wykluczyć, że myślał także o wszelkim uduchowionym
stworzeniu, jakie gdziekolwiek i kiedykolwiek pojawiło się lub pojawi we
Wszechświecie.
Przecież nazywamy Go Królem Wszechświata.
27.IV.1997 - V Niedziela Wielkanocna
Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie.
(J 15,6)
Dzisiejsza Ewangelia powinna usatysfakcjonować fizyków, którzy lubują się w
konstruowaniu modeli opisujących zjawiska Taki właśnie „model” swego
Kościoła pokazuje Jezus, nazywając siebie winnym krzewem, który uprawia
Ojciec, a nas, Jego uczniów i wyznawców - winną latoroślą.
Latorośl - pęd winnego krzewu - pojawia się wiosną, wypuszcza pąki, kwitnie,
owocuje i obumiera. Jakże lepiej zobrazować miejsce i rolę człowieka -
„przechodnia na tym świecie”? Przychodzimy, żyjemy i odchodzimy,
pozostawiając (lub nie!) po sobie owoc. Krzew winny natomiast trwa. Bez
niego latorośl nie ma szans na przeżycie, a tym bardziej na wydanie owocu.
Takim krzewem jest Mistyczne Ciało Chrystusa: Jego Kościół, Wspólnota, która
w Nim trwa, i w której trwa On.
Poza Chrystusem jest próżnia, w której nic się nie uchowa, nic nie przeżyje.
Dobitnie wyraził to Jan Paweł II na Placu Zwycięstwa: „Człowiek nie może sam
siebie do końca zrozumieć bez Chrystusa”. Tylko On jest Drogą, Prawdą i
Życiem.
Cokolwiek mówilibyśmy o tolerancji, szacunku dla innych religii, taka jest
nasza wiara.
4.V.1997 - VI Niedziela Wielkanocna
To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali. (J 15,17)
Te słowa padają podczas Ostatniej Wieczerzy. Dzięki św. Janowi który był jej
uczestnikiem, zachował się obszerny testament Jezusa - jak bowiem inaczej
nazwać Jego przesłanie na dzień przed śmiercią?
Jezus nazywa swych uczniów przyjaciółmi. Nie sługami, którzy mają słuchać, a
nie dyskutować. Przyjaciel to ten, którego dopuszcza się do własnych
tajemnic („oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego”
(J15, 15)) Ten, który dysponuje własną wolnością - jakże bowiem można
wymagać miłości przez zniewolenie?
Lecz cóż to znaczy „miłować”? Jezus udziela nam odpowiedzi ekstremalnej: „Nikt
nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół
swoich”(J15, 13) . Dzień później potwierdzi to męczeńską śmiercią na
krzyżu. Wielu, którzy później poszli Jego śladem, Kościół wyniósł na
ołtarze.
Czy więc my także powinniśmy dać się ukrzyżować?
Niekoniecznie. Religia Jezusa nie jest krwiożercza. Zamiast oddawać życie za
bliźnich, możemy im swe życie ofiarować. Możemy dla nich żyć.
Wielu, którzy poszli tym śladem, Kościół także wyniósł na ołtarze.
18.V.1997 - Zesłanie Ducha Świętego
Gdy przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę (...), On będzie świadczył
o Mnie. (J 15,26)
Któż z nas nie skosztował samotności? Dni ciężkich jak jesienne chmury,
chwil pustych, bez wyrazu, godzin błąkania się bez celu po ulicach? Oto
odszedł od nas, lub tylko wyjechał ktoś, kto był osią naszego życia.
Ustabilizowany do tej chwili świat runął, pozbawiając nas wrażenia
bezpieczeństwa, odkrywając marność próżność, bezsens...
W takich chwilach jakże potrzebny nam jest pocieszyciel. Żarliwie przecież
pragniemy powrotu do stanu równowagi, lecz wewnętrzna słabość nie pozwala
nań: na choćby odrobinę nadziei, że może on wrócić. I jeśli pojawi się ktoś
wyciągający do nas dłoń, kurczowo chwytamy się, lgniemy do niego. Już sam
fakt, że on jest, przywraca nam nadzieję, chęć życia.
Przed twoją ziemską samotnością może uchronić cię bliźni.
Lecz przed samotnością w Wieczności może uchronić cię tylko On.
Pocieszyciel, którego posłał Chrystus.
25.VI.1997 - VIII niedziela zwykła
Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. (Mt 28,18)
Według przeprowadzonych niedawno badań statystycznych 95 % Polaków wierzy w
Boga. Lecz już ledwie 20% deklaruje niewiarę w życie pozagrobowe, a 30% - w
istnienie diabła.
Jesteśmy katolikami, członkami Kościoła Powszechnego. Członek Kościoła
Powszechnego, to ten, kto wyznaje Credo - czyli tzw. Skład
Apostolski. Jest on zapisany w katechizmie - Konstytucji Kościoła
Powszechnego. Recytujemy go tydzień w tydzień na niedzielnych mszach.
Jesteśmy katolikami, członkami Kościoła Powszechnego. Członek Kościoła
Powszechnego uznaje za swego Mistrza Jezusa Chrystusa z Nazaretu. Wierzy, że
był On postacią historyczną, a Jego nauka została wiernie przekazana w
tekstach Ewangelii.
Tymczasem jakże często staramy się naginać interpretację Jego słów tak, jak
nam wygodnie. Jego mowa wydaje się nam taka twarda; ogarnia nas pokusa, by
ją zmiękczyć. Uciekamy od jej prostoty w gąszcz metafory, symboliki,
uwarunkowań językowych, kulturowych... byle tylko nie stanąć oko w oko z
nieuchronną jednoznacznością Jego słów.
l.VI.1997 - IX niedziela zwykła
To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu. (Mk
2,27)
To mówi Pan: Będziesz uważał na szabat, aby go święcić, jak ci nakazał
Bóg (Pwt 5,12). Czy można mieć za złe faryzeuszom, że krzywo patrzyli na
Jezusa, gdy Ten zezwalał uczniom na zrywanie kłosów, a - jak gdyby tego było
mało - chwilę potem demonstracyjnie uzdrowił chromego? Jak więc rozumieć
cześć dla dnia ustanowionego świętym, przeznaczonym z woli samego Boga na
wypoczynek?
Cóż znaczy - będziesz wypoczywał? Czy chodzi tu o całkowite nieróbstwo? Czy
wolno oglądać telewizję, czytać książkę? Czy wolno ganiać za piłką, pomknąć
rowerem przez leśny dukt?
Jakże dalecy jesteśmy od problemów Żydów, którzy do dziś są niewolnikami
rygoryzmów Talmudu określających z dużą precyzją, czego nie wolno, a co
wolno i w jakiej ilości: np. ile kroków można przejść w dzień święty... Skąd
ta precyzja? Ano stąd, że tak naprawdę nie da się „nic nie robić”. Ktoś
musiał ustanowić pewne „granice przyzwoitości” Kto? Bóg? Skądże, ludzie. Z
pewnością niezwykle pobożni, żarliwi, zatroskani o czystość ustanowionego
przez Pana święta. Z pewnością pełni dobrych chęci, by jak najlepiej ów Boży
Głos wysłyszeć.
Lecz - jak mówi przysłowie - dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Ten
niemalże groteskowy obyczaj „szabatowego regulaminu” jest dla nas
pouczającym świadectwem, jak łatwo utracić z oczu sedno, gdy chce się „aż do
bólu”. Jak łatwo można zniewolić człowieka, chcąc go za wszelką cenę
uszczęśliwić.
Co jak co, ale zniewolenie człowieka z pewnością nie jest Bożym zamysłem.
8.VI.1997 - X niedziela zwykła
Jak może szatan wyrzucać szatana? (Mk 3,23)
Jezus był uzdrowicielem. Władza nad ludzkim zdrowiem i życiem przyniosła Mu
powszechny rozgłos, chyba większy, niż nauczanie. Władza ta dotyczyła nie
tylko ciała; także ducha. Jezus leczył opętanych. Powszechnie wierzono, że w
duszach tych biedaków zagnieździł się szatan.
Dziś wiemy, że w wielu przypadkach są to choroby psychiczne. Ich rozpoznanie
jest dokładniejsze, metody leczenia, choć ciągle niedoskonałe, coraz
skuteczniejsze. Dziś dalecy jesteśmy od tego, by w duszach tych biedaków
szukać diabła. Dziś wielu z nas daleko jest od tego, by wierzyć w diabła,
zostawiając go ludowym klechdom, zabobonom.
Mimo to świat wciąż przemierzają uzdrowiciele. Nie tak dawno tłumy
złaknionych nadziei na lepsze zdrowie gromadziły się na trasach słynnego
bioterapeuty Harrisa. Wciąż pełne są poczekalnie rodzimych
bioenergoterapeutów. Jak poznać, czy to, co robią od Boga, czy diabła
pochodzi?
Świat przemierza także inny Uzdrowiciel. Wszyscy znają Jego białą szatę,
sylwetkę, którą przygiął wiek. Wszyscy, nawet niechętni Mu, przyznają, że
jest Apostołem Prawdy, która uzdrawia, daje Moc. Wałęsa nazywa to
„ładowaniem akumulatorów”.
Właśnie do nas przyjechał.
15.VI.1997 - XI niedziela zwykła
Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię.
(Mk 4,26)
Jezus głosił nadejście Królestwa Bożego. Opowieści o nim stanowią oś, wokół
której obraca się cały ewangeliczny przekaz. Mówiąc do prostych ludzi,
Nauczyciel stosował barwny, spektakularny i łatwo zapadający w świadomość
obraz przypowieści. Nie ma tu filozoficznych zawiłości, naukowych dysput i
dysertacji. Te przyjdą później i - choć to smutne - wcale nie po to, by
rzecz rozświetlić, lecz skomplikować. Nie mówię, że owe dysputy i dysertacje
nie są potrzebne. Mówię, że w większości przypadków ani na cal nie potrafią
one przybliżyć nas do sedna Ewangelii.
Kto nie wierzy, niech wsłucha się w głos Białego Pasterza, który dopiero co
opuścił nasz kraj. Ten utytułowany człowiek, filozof, humanista, mówiąc do
nas, porzuca ów napuszony przeintelektualizowany styl nauki. Choć go
skosztował i doskonale opanował, choć go rozumie jak niewielu na tej ziemi,
ma świadomość jego hermetyczności, wąskiego kręgu oddziaływania. Jego mowa
jest prosta, bo tylko taką będąc, stanowi Ziarno, które zdolne jest zapaść
w nasze serca i przynieść Plon obfity.
22.VI.1997 - XII niedziela zwykła
Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy? (Mk 4,38)
Któż z nas nie prosi w swych modlitwach? Gorąco, żarliwie, gnany nadzieją
płynącą z Jego obietnicy. „Proście, a będzie wam dane”. O pomyślność dla
dziecka wstępującego na nową drogę życia. O zdrowie dla cierpiącej matki. O
pomoc w wykaraskaniu się z życiowego dołka, o odrobinę nadziei, malutkie
światełko w tunelu...
A tu nic. Bóg milczy. Czy w ogóle słucha? Może śpi - jak wtedy, na jeziorze
Genezaret, w samym środku hulającego sztormu?
W takich sytuacjach tracimy równowagę. Goni nas paniczna myśl: a może wcale
nie śpi? może po prostu Go nie ma?... Jeśliby był, to jako Wszechmogący a
nieskończenie miłosierny nie patrzyłby obojętnie na nasze nieszczęścia! Czy
to możliwe, że nic Go to nie obchodzi, że giniemy?
Czemu tak bojaźliwi jesteśmy? Czemu chcemy Mu dyktować, co ma zrobić, a co
nie? Czemu wyrokujemy, co dla nas jest zgubą, a co zbawieniem?
Bo „jakże brak nam wiary”. W to, że On o nas nie zapomniał i nigdy nie
zapomni. W to, że On wie lepiej.
Skoro tak - to mamy o nic nie prosić, bo i tak będzie, jak ma być, jak On
postanowi? Więc jesteśmy jednak nic nie znaczącym trybikiem w żarnach
historii, którymi On obraca? Więc jednak świat jest jedynie żałosnym
teatrzykiem marionetek, gdzie wszystkie role zostały starannie zaplanowane,
a nam pozostaje posłusznie je odegrać wedle woli Reżysera?
Nic podobnego. On obdarzył nas wolnością. Wolność oznacza też możliwość
prośby. Lecz On pokazał nam też, że prosić znaczy prosić a nie domagać się.
Było to w Ogrójcu.
29.VI.1997 - Św. Apostołów Piotra i
Pawła
Ty jesteś Piotr-Opoka, i na tej opoce zbuduję mój Kościół. (Mt 16,19)
Dlaczego Piotr? Czyżby wśród uczniów Jezusa nie było nikogo bardziej
odpowiedniego? Bardziej - jak to dziś powiedzielibyśmy - kompetentnego?
Był przecież Tomasz - człowiek doświadczony, wykształcony i obyty, znawca
Pisma... Był Mateusz, późniejszy Ewangelista, o którego dziele bibliści
powiadają, że pod względem języka, układu, zakresu i znaczenia nie ma sobie
równego. Był Jan - również Ewangelista, bystry młodzieniec, uczeń, którego
Jezus miłował. Był Judasz - człek światowy i sprytny, który według wielu
badaczy rywalizował z Piotrem o palmę pierwszeństwa.
Więc dlaczego Piotr? Prosty, zahukany rybak?
Bo ani ogłada, ani wykształcenie, ani spryt, refleks nie mają tu żadnego
znaczenia. Tu liczy się wiara. Piotr jako jedyny nie miał żadnych
wątpliwości co do boskości Jezusa. Widząc cud obfitego połowu mówi: „Odejdź
ode mnie Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk. 5,8). A w
przywoływanym dziś czytaniu stwierdza z właściwą sobie prostolinijnością: „Ty
jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego” (Mt 16,16).
Piotr jest jednym z nas. Czasem naiwny, czasem małostkowy, czasem
niezaradny, czasem tchórzliwy, lecz zawsze szczery, wierny i uczciwy. Prosty
rybak, poczciwy, jak dziecko. A przecież to dla poczciwców, nie dla
cwaniaków otwarte są bramy Królestwa Niebieskiego.
Któż mógłby być dla nas lepszym ambasadorem w niebie?
6.VII.1997 - XIV niedziela zwykła
Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych, w swoim domu może być
prorok tak lekceważony. (Mk 6,4)
To zdanie Jezusa weszło jako gorzki slogan do naszego języka. Nikt nie jest
prorokiem we własnym kraju. Nasze przysłowie mówi podobnie: cudze chwalicie,
swego nie znacie. Jakże jest ono dziś aktualne! Jakże nam, wzdychającym do
„zachodniego raju” przydałaby się chwila otrzeźwienia.
Była na nią szansa. Przecież nie tak dawno odwiedził nas rodzimy Prorok.
Jeszcze dziś brzmią echem w uszach wypowiedziane na krakowskim lotnisku
słowa: „Polska wierna swym korzeniom! Europa wierna swym korzeniom!”
Czy wykorzystamy tę szansę? Czy posłuchamy naszego Proroka, czy też raczej
postępowych „euroentuzjastów” lansujących luz w miejsce wstrzemięźliwości,
tolerancję w miejsce miłosierdzia, swawolę w miejsce odpowiedzialnej
wolności?
Czy też kolejny raz powtórzy się ów ponury schemat z Nazaretu?
13.VII.1997 - XV niedziela zwykła
Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. (Mk 6,12)
Pan Jezus rozsyła apostołów. Dziś nazwalibyśmy to praktykami zawodowymi.
Rozsyła ich parami, wszak we dwóch zawsze raźniej. Daje im wskazówki aby nic
ze sobą nie zabierali: „ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie”
(Mk 6,8). Poucza, jak się mają zachowywać, ale przede wszystkim
„wyposaża” w moce uzdrowicielskie i władzę nad duchami nieczystymi.
„Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia”.
Jest połowa lipca. Sezon urlopowy w pełni. W górskich schroniskach,
nadmorskich kawiarniach, na mazurskim szlaku spotykasz mnóstwo nowych ludzi.
Może popróbujesz swych sił w apostołowaniu?
20.VII.1997 - XVI niedziela zwykła
Byli bowiem jak owce nie mające pasterza. (Mk 6,34)
Jest czas pracy i czas odpoczynku.
Uczniowie wrócili z „praktyk apostolskich” i zdali relację z tego co
zdziałali. A musieli zdziałać niemało, bo ciągnął się za nimi tłum ludzi
tak, „że nawet na posiłek nie mieli czasu” (Mk 6,31). Pan Jezus
proponuje im „Pójdźcie wy sami osobno na miejsce pustynne i wypocznijcie
nieco” (Mk 6,31). Odpłynęli więc łodzią, lecz ludzie podążyli za nimi,
„zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich uprzedzili”
(Mk 6,33).
Pan Jezus ulitował się i zaczął ich nauczać, „byli bowiem jak owce nie
mające pasterza”.
Tak, tak. W duszpasterzowaniu nie ma wakacji.
27.VII.1997 - XVII niedziela zwykła
Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat. (J 6,14)
Jezus nauczał, uzdrawiał a tłum chodzący za nim gęstniał.
Czy rozumieli coś z tych nauk? Chyba niewiele. Opowiedziana przez św. Jana
historia cudownego rozmnożenia chleba pokazuje, jak Jezus postanowił
przykładem zilustrować sens swojego posłannictwa. Wielki tłum, w którym
samych mężczyzn było pięć tysięcy, najadł się do syta pięcioma chlebami
i dwoma rybami a samych ułomków zostało dwanaście koszy.
Pewnie widok owych koszy zrobił wrażenie na ludziach. Może dopiero wtedy
dostrzegli cud Jezusa? A gdy dostrzegli, jak zareagowali? „Ten prawdziwie
jest prorokiem, który miał przyjść na świat”.
Jak to się u nas mówi – przez żołądek do serca.
Czy zrozumieli coś z Jego nauk?
Chyba niewiele.
3.VIII.1997 - XVIII niedziela zwykła
Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli
chleb do sytości. (J 6,26)
Naiwność tłumu rozbawia i przeraża jednocześnie. Tak było za czasów Jezusa,
tak jest i dzisiaj. Podczas kampanii wyborczych dajemy się łatwowiernie
nabrać demagogom obiecującym nam złote góry, „drugą Japonię”, „państwo
dobrobytu” i tak dalej. O tym, że traktujemy obietnice te poważnie świadczy
fakt, że oczekujemy ich natychmiastowego spełnienia. Prawdomówny, szanujący
się, czyli unikający demagogii polityk nie ma szans na sukces.
Niestety, tak jest nie tylko w świecie polityki. I w Kościele wciąż nie brak
takich, którzy walor sytości brzucha przedkładają nad sytość ducha.
10.VIII.1997 - XIX niedziela zwykła
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. (J 6,51)
Nie podobała się Żydom taka mowa. Szemrali. Jak On może mówić, że z nieba
zstąpił?
Było to już po cudownym rozmnożeniu chleba, żeby nie wspomnieć
o wcześniejszych cudach. Mimo to taka mowa odbierana była jako bluźnierstwo.
Nie dziw się im, nie gorsz. Oni jeszcze nie wiedzieli, że Jezus wkrótce
pokona śmierć. Ty już to wiesz. I co? Pałasz większą wiarą niż oni?
To czemu wciąż rozglądasz się za manną?
17.VIII.1997 - XX niedziela zwykła
Kto spożywa moje ciało i pije moją krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę
w dniu ostatecznym. (J 6,54)
Zgorszenia ciąg dalszy. „Jak On może nam dać swoje ciało na pożywienie?”
(J 6, 52) – sprzeczali się Żydzi. Rzeczywiście, biorąc rzecz dosłownie,
trąci to kanibalizmem. A inne rozumienie leżało poza granicami możliwości
praktycznych z natury Izraelitów.
Lecz ty już wiesz, że to o mistycznym Ciele Chrystusa mowa. Jesteś (a w
każdym razie możesz być, jeśli tylko zechcesz) światlejszy o całą
rozkwitającą przez dwa tysiąclecia naukę Kościoła.
Przy tym cudzie, który dzieje się podczas każdej Mszy Św. rozmnożenie chleba
to drobiazg. I już nikt się nie gorszy (no, może poza kilkoma przygłupami,
którzy głoszą, że kapłani promują alkoholizm, pijąc wino podczas mszy).
Dlaczego nas to nie gorszy? Przyzwyczailiśmy się, czy naprawdę uwierzyliśmy
w słowa Jezusa, który powiedział: „Jeżeli nie będziecie spożywać ciała
Syna Człowieczego i nie będziecie pili krwi Jego, nie będziecie mieli życia
w sobie”? (J 6, 53)
24.VIII.1997 - XXI niedziela zwykła
Duch daje życie; ciało na nic się nie przyda. (J 6,63)
„Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” (J 6, 60) – mówili
Żydzi, gdy Jezus oznajmiał im, że „Kto spożywa moje ciało i pije moją krew,
ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”.
Rzeczywiście trudna. Niepojęta. Dla wielu zbyt abstrakcyjna. Jesteśmy mocno
przywiązani do świata materii. Wszak to ten świat karmi nas namacalnymi
bodźcami: kolorami, dźwiękiem, zapachami, dotykiem… Jest taki rzeczywisty!
To tylko filozofowie bujają gdzieś w obłokach, tworzą wymyślne konstrukcje
myślowe od których kręci się w głowie. „Ciało na nic się nie przyda”?
Jak to? Przecież bez niego nie byłoby nas!
Naprawdę? Jeśli tak sądzisz, to jakim cudem uważasz się za wierzącego?
Naprawdę uważasz, że po śmierci „do piachu i po zawodach”? Jeśli tak, to
jesteś blisko tych wielu uczniów, którzy się wycofali i już z Nim nie
chodzili.
„Rzekł więc Jezus do Dwunastu: «Czyż i wy chcecie odejść?»” (J 6, 67)
Nie tylko do Dwunastu. Do ciebie też. On wciąż czeka, kiedy powtórzysz
za Szymonem: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego.”
(J 6, 68)
31.VIII.1997 - XXII niedziela zwykła
Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji.
(Mk 7,8)
Żydzi, a zwłaszcza faryzeusze mocno trzymali się tradycji. Skrupulatnie
przestrzegali nakazów i zakazów Tory. Niektóre z nich dotyczyły, jak dziś
powiedzielibyśmy, zasad higieny. Nie jedli, jeśli sobie nie obmyli rąk.
Starannie myli naczynia. Spożywali wyłącznie posiłki koszerne – to znaczy
przyrządzone wedle ściśle określonych „procedur”.
Niż więc dziwnego, że gdy zobaczyli, jak niektórzy uczniowie Jezusa biorą
posiłek nie umytymi rękami, zgorszeni, podnieśli krzyk. Gorliwość? Wątpliwe.
Po prostu nadarzyła się okazja, by skompromitować nielubianego Mistrza.
Może się zdziwisz, że Jezus karci ich, powołując się na Izajasza:
„Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane:
„Ten lud czci mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode mnie.” (Mk
7,6). Dlaczego nie skarcił uczniów? Przecież trzeba przestrzegać zasad
higieny!
Owszem, lecz w rytuałach Tory nie o zasady higieny chodzi tylko
o przestrzeganie praw Boskich. Jezus chce uświadomić tylko jedno: nie wolno
stawiać ludzkiej tradycji nad Boże przykazania. Nie wolno z niej tworzyć
istoty religii.
Taka postawa nazywa się religijnym kiczem. Rozwija się on kwitnąco i za
naszych czasów. Objawia się wszędzie tam, gdzie tradycje i obyczaje które
powstawały przez wieki trwania Kościoła biorą górę nad istotą, dla której
powstały. A więc w chrzcinach zastępujących Sakrament Chrztu Św., w
„przyjęciach” ważniejszych od Pierwszej Komunii Św., w weselach
przytłaczających Sakrament Małżeństwa, w wyświęceniach konkurujących z
Sakramentem Kapłaństwa, w stypach rozmieniających głębię sensu śmierci na
bezsens pijackich nierzadko biesiad, wreszcie w taśmowych masówkach
spowiedzi świątecznych rozcieńczających intymność Sakramentu Pokuty i
Pojednania.
Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji.
Te słowa skierowane także do nas.
7.IX.1997 - XXIII niedziela zwykła
... a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: «Effatha», to znaczy:
„Otwórz się”. (Mk 7,34)
Jezus uzdrawia głuchoniemego. Mówi do niego „otwórz się” a on natychmiast
zaczyna mówić i słyszeć.
Można to rozumieć dosłownie; tak zapewne było. Lecz teologowie uczą nas, że
najistotniejsze jest symboliczne znaczenie cudów. Czy figa nie rodząca owocu
uschła natychmiast (Mt 21,19), czy nieco później (Mk 11,20), nie ma to
żadnego znaczenia; ważna jest lekcja, którą kryje w sobie jakieś symboliczne
działanie. Podobnie i w tym cudzie można doszukiwać się drugiej warstwy.
Jesteśmy wciąż głusi na słowo Boże. Niby chodzimy do kościoła, śpiewamy
pieśni, wzruszamy się, słuchając dobrej homilii – a potem wracamy do domów i
wciąż pozostajemy tacy sami. Głusi na krzywdy dziejące się wokół. Niemi,
czyli nieskorzy do protestu, lub jakichkolwiek inicjatyw by to zmienić.
Jezus mówi „otwórz się” także do ciebie.
14.IX.1997 - XXIV Niedziela Zwykła -
Święto Podwyższenia Krzyża Św.
Potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy,
miał życie wieczne. (J 3,14)
Jedynie słuszna (do niedawna) marksistowska teoria dziejów utrzymywała, że
religie są produktem lęków pierwotnego człowieka przed nieznanym światem.
Bogiem było napawające respektem słońce, przerażający grom, morski żywioł, i
tak dalej.
Do tej „teorii” z biedą dałby się dopasować judaizm: Jahve, choć
abstrakcyjny, to ciągle obecny Bóg, budził strach i respekt. Lecz
chrześcijaństwo jawi się tu jako pewien dziwoląg. Jako Boga czci ono
Chrystusa, który zginął w sposób najbardziej w owych czasach haniebny: na
krzyżu. Mało tego: wyznawcy Mistrza z Nazaretu wcale nie próbują wstydliwie
przemilczać lub pomniejszać tego faktu; przeciwnie: eksponują go
najdobitniej ja się da. Krzyż został symbolem numer jeden chrześcijaństwa, a
wizerunek bezbronnego, zaszczutego przez oprawców Jezusa ukrzyżowanego
znajduje się we wszystkich miejscach kultu, w domach, przydrożnych
kapliczkach, miejscach publicznych.
Jakże to tak? Przecież Bóg powinien być potężny i wszechmocny! Jak mogliście
wziąć sobie za Boga jakiegoś niedorajdę z Nazaretu, co się dał złapać i
ukrzyżować - pokpiwali sobie z pierwszych chrześcijan „pragmatyczni”
Rzymianie. Zdziwienie to wielokrotnie odbijało się echem w historii.
„Papież? A ile on ma dywizji?” - pytał ironicznie Stalin.
Rzeczywiście, dla wyznawców systemu wartości, który ulokował przemoc, spryt
i przebiegłość na szczycie, Chrystus jest tylko „nieudacznikiem, co dał się
złapać i ukrzyżować”. Im potrzebny jest Bóg, którego trzeba się bać, którego
trzeba oszukiwać, wywodzić w pole.
Czasem wydaje się nam, że uczciwość nie ma szans z przebiegłością, miłość
zawsze przegra z przemocą. Lecz spójrzmy na fenomen chrześcijaństwa. Ono
trwa i trwa - już dwa tysiące lat. Obok powstają i giną mocarstwa - a ono
trwa.
Taka jest Siła Krzyża.
Taka jest Siła Miłości.
21.IX.1997 - XXV Niedziela Zwykła
Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich sługą
wszystkich. (Mk 9,35)
Czy można sobie wyobrazić lepszy cytat na dzień wyborów? Każdy z nas
zastanawia się i przeżywa rozterki: kogo wybrać? komu zaufać? według jakich
kryteriów oceniać?
Oto Twoje kryteria. Chrystus mówi Ci dziś: rządzący jest sługą rządzonych
(łacińskie słowo minister oznacza sługę). Popatrz na tych, co
aspirują do władzy pod tym kątem. Zobaczysz ich w innym świetle. W
prawdziwym świetle.
Popatrz uważnie i z rozwagą. A potem oddaj swój głos. Oddaj koniecznie. Gdy
tego nie zrobisz, wygrają ci, którzy chcą panować, nie służyć.
28.IX.1997 - XXVI Niedziela Zwykła
Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. (Mk 9,40)
Słowa te, wypowiedziane przez Jezusa do apostołów zgorszonych tym, że oto
ktoś, kto nie chodzi z nimi wyrzuca złe duchy, mogłyby zaświadczyć o wielkim
przywiązaniu Mistrza z Nazaretu do tolerancji. Niestety, nadużywane
bezceremonialnie przez polityków, zdewaluowały się w potocznej świadomości.
Przemyślmy je na nowo, by uzmysłowić sobie, jak bezpodstawne są argumenty
wrogów Kościoła o rzekomym zacietrzewieniu w obstawaniu przy „jedynie
słusznej drodze”, odmawianiu inaczej myślącym jakichkolwiek praw do
Królestwa Niebieskiego.
Przemyślmy je na nowo, by nie wpaść w pułapkę fałszywej pobożności, która -
nie raz jeden niestety na przełomie dziejów - kazała nawracać ogniem i
mieczem, zniewalać umysły, rugować tradycję i kulturę innych narodów - a
wszystko to podobno dla krzewienia Ewangelii. Na podobne zakusy swoich
uczniów Jezus reaguje bardzo jasno i stanowczo, kto nie jest przeciwko nam,
ten jest z nami. Wtóruje Mu Sobór Watykański II: „Ci bowiem, którzy bez
własnej winy nie znając Ewangelii Chrystusowej (...) szczerym sercem jednak
szukają Boga i wolę Jego przez nakaz sumienia poznaną starają się (...)
pełnie czynem, mogą osiągnąć wieczne zbawienie”.
A nade wszystko módlmy się za naszych polityków - aby w tej kluczowej chwili
poszukiwań trwałych rozwiązań koalicyjnych nic ulegli pokusie Złego
mówiącego dokładnie odwrotnie: „kto nie jest z nami, ten jest przeciwko
nam”.
5.X.1997 - XXVII Niedziela Zwykła
Co więc Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. (Mk 10,9)
Domagają się od Kościoła, by w imię postępu, rozsądku, i innych podobnych
„wartości” wprowadził dopuszczalność rozwodów. Nie pierwszy to raz w
historii ciągnie nas „na skróty”. Angielski król Henryk VIII, ulegając
słabościom ciała, domagał się od papieża rozwodu. Nie uzyskawszy go,
doprowadził do schizmy, ustanawiając się głową kościoła anglikańskiego.
Jedna zdrada owocuje następnymi i w tym kościele mamy dziś „księżyce”,
biskupów homoseksualistów i demokratyczne głosowania nad dogmatami wiary...
Domagają się od Kościoła, by imię postępu, rozsądku, i innych podobnych
„wartości” rozmiękczał i relatywizował nakazy Ewangelii.
Na przykład tak: co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela, chyba, że
chodzi o alkoholika.
Skoro tak, to może i tak: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego - o ile
nie kłóci się to z racją stanu.
Albo tak: Przebaczaj po siedmiokroć - chyba że nie umiesz liczyć...
12.X.1997 - XXVIII Niedziela Zwykła
Idź, sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w
niebie. (Mk 10,21)
Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem i wiele
posiadłości (Mk 10,22).
Dlaczego odszedł zasmucony? Bo zależało mu na życiu wiecznym. Sumiennie
przestrzegał przykazań, żył bogobojnie. Sądził, że to wystarczy. A tu nie
wystarczyło. Trzeba było jeszcze oddać wszystko, o co całe życie zabiegał, z
czym tak mocno się związał. Odszedł, bo miłość do rzeczy zwyciężyła z
Miłością do ludzi. Zasmucony - bo nie dało się „na łatwiznę”.
Kościół posoborowy buduje cywilizację miłości. Jej fundamentem jest
wyraziście sformułowany przez Jana Pawła II prymat „bardziej być” nad
„więcej mieć”. Nie określa granic, tylko kierunek. Czy to jednak wystarcza,
skoro Jezus mówi wyraźnie: „wszystko, co masz”?
Jezus powiedział tak prawdopodobnie po to, by Jego rozmówca uświadomił
sobie, jak mocno jest przywiązany do marności tego świata. Chwilę później
wyjaśnia, że Królestwo Niebieskie nie jest zamknięte przed bogaczami
bezwarunkowo, choć dostać się doń będzie im bardzo trudno.
Dlaczego trudno? Bo rzeczy są zdradliwymi pułapkami. Żądza posiadania jest
jak narkotyk. Przesłania nam widok na bliźnich. Najpierw zabiera serce,
potem sumienie a na końcu i rozsądek.
Chcesz „bardziej być” czy „więcej mieć”? Zdecyduj sam.
19.X.1997 - XXIX Niedziela Zwykła
Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć.
(Mk 10,45)
Niejeden raz Ewangeliści odkrywają nam megalomańskie ciągotki apostołów.
Zwyczajna próżność każe im wykłócać się o miejsce przy Nauczycielu zarówno
teraz, jak i w Królestwie Niebieskim. Jezus reaguje z wyrozumiałością, lecz
stanowczo i jednoznacznie przeciwstawia się tym ciągotkom.
Może ci się wydaje, że jesteś kimś ważnym, kimś naprawdę wyjątkowym? Może
zresztą jesteś, co to ma do rzeczy. Jeśli jednak domagasz się z tego tytułu
jakiegoś specjalnego traktowania, wyobrażasz sobie, że twe stanowisko daje
ci przewagę, jest argumentem w dyskusji - to w rzeczywistości Chrystusa
jesteś mały i marny.
Może ci się wydaje, że jesteś małym i marnym, ot, takim nic nie znaczącym
„cienkim Bolkiem”. Może zresztą jesteś, co to ma do rzeczy. Jeśli jednak
uważasz, że z tego powodu mogą cię obrażać, poniżać, traktować jak obywatela
II kategorii ci bardziej od ciebie eksponowani i utytułowani, to wiedz, że w
rzeczywistości Chrystusa wcale tak nie jest.
Więc podnieś głowę. Skoro Chrystus przyszedł po to, żeby służyć to i tobie
służba dodaje splendoru.
26.X.1997 - XXIX Rocznica poświęcenia
własnego Kościoła
On zaś mówił o świątyni Swego ciała. (J2,21)
Świątynia - jak sama nazwa wskazuje - święta rzecz. Tak święta, że Chrystus
nie waha się przed użyciem - jak to dziś powiedzielibyśmy - środków przymusu
bezpośredniego, by wypędzić z niej tych, co ją bezcześcili. Jakoś nie pasuje
nam Jezus do przemocy, a jednak... Widać, są takie wartości, które ową
przemoc usprawiedliwiają. Szacunek dla świątyni do nich bez wątpienia
należy. „Gorliwość o dom Twój pożera mnie” (Ps 69,10) - śpiewał
Psalmista.
Jednak świątynia to nie tylko mury. One przemijają - jak każda marność tego
świata. Ulegają powolnej lecz pracowitej erozji. Kapitulują pod ostrzałem
armat.
Świątynia jest miejscem Boga. Jeśli Go tam nie ma, nie pomogą najpiękniejsze
wystroje, kosztowności, wystrzałowa architektura.
Chrystus idzie jeszcze dalej. Mówi: to Ja jestem Świątynią. To ty możesz być
Świątynią, w której chce mieszkać Bóg.
Chce - lecz czy może? Przychodzisz raz na tydzień w obręb murów świątyni i
sądzisz, że to wystarczy?
l.XI.1997 - Wszystkich Świętych
Błogosławieni... Cieszcie się i radujcie albowiem wielka jest wasza nagroda
w niebie. (Mt 5,1-12a)
Osiem błogosławieństw. Osiem drogowskazów do nieba.
Dekalog zastąpiony Oktalogiem? Nie, nie zastąpiony, raczej uzupełniony.
Przecież natura Ośmiu Błogosławieństw jest całkiem odmienna. Dekalog jest
jakby powtórzeniem rajskiego drzewa: oto Bóg - Władca wyartykułował swoje
zakazy. Tymczasem Osiem Błogosławieństw - to tylko propozycje. Chrystus, Bóg
- Człowiek nie żąda, lecz i nie prosi. Proponuje. Możesz je przyjąć lub nie.
Jesteś wszak wolnym człowiekiem.
Pytał Jan Paweł II: czy człowiek może odrzucić Chrystusa? I odpowiadał:
Może. Ale czy powinien?
Osiem błogosławieństw... Osiem drogowskazów do nieba.
Osiem propozycji Miłującego Boga.
2.XI.1997 - Dzień Zaduszny
Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? (Łk 24,5)
Dlaczego w środku jesieni gromadnie podążamy na cmentarze, przynosimy
kwiaty, palimy znicze? Kogo szukamy w tym lesie nagrobnych krzyży?
Przygnała nas tu nadzieja, że ci wszyscy nasi bliscy, z którymi szliśmy
przez życie, a których tu pochowaliśmy, wcale się tu nie znajdują. Bo
przecież te resztki złożone w grobie - to nie oni! Wierzymy, że oni są u
Niego, że żyją i to po stokroć pełniej niż my! I w tym sensie wszystkie
groby są puste!
Jeśli w to nie wierzymy, to po cośmy tu przyszli? Oddawać hołd prochom?
9.XI.1997 - XXXII Niedziela Zwykła
Strzeżcie się uczonych w Piśmie. (Mk 12,38)
„Z upodobaniem chodzą w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na
rynku, pierwsze miejsca w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach.
Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy”. (Mk 12,38-40)
Surowe słowa. Trzeba było nie lada odwagi, by tak narażać się kapłanom i
faryzeuszom. To przecież nieroztropne kładzenie głowy pod topór.
Zapytasz: czy Jezus musiał być nieroztropny? Czy nie mógł tak bardziej „po
ludzku”, jak to się dziś mówi – pragmatycznie?
Nie mógł. Musiał „prosto z mostu”. Szczerze i uczciwie: Tak - tak, nie -
nie. Bo wszystko co nadto jest, od Złego pochodzi.
Jeśli nie stać cię na szczerość, gdy widzisz obłudę, nie nazywaj się Jego
uczniem.
16.XI.1997 - XXXIII Niedziela Zwykła
Wtedy pośle On aniołów i zbierze swoich wybranych z czterech stron świata. (Mk
13,27)
Paruzja. Koniec czasów. Może raczej: koniec Czasu, koniec Przestrzeni.
Koniec Świata.
Słysząc te słowa, czujemy wewnętrzne drżenie, podniecenie, może nawet
troszkę zabobonny lęk. Może nasuwają się nam skojarzenia z mrocznymi
komnatami alchemików, kryształowymi kulami wróżek... A może raczej ogarnia
nas klimat Janowej Apokalipsy, tak trafnie oddany w filmie „Siódma Pieczęć”
Bergmana?
Refleksja o przemijaniu, nieuchronnym końcu ziemskiej rzeczywistości dopada
nas pośród mglistej, listopadowej scenerii cmentarzy i ucieka jak płochliwa
myśl, gdy wrócimy w tryby ruchliwego kieratu życia. Opętani żądzą
posiadania, my, postępowi europejczycy przełomu drugiego i trzeciego
tysiąclecia, patrzymy z niedowierzaniem, nawet pobłażliwością na tych
rzeczywiście przejętych wizją Końca Czasów. Są dla nas jak istoty nie z tego
świata. Ich natchnione oczy przywodzą na myśl narkomanów. Świadomie czy nie,
przyznajemy rację marksistom widzącym religię jako opium dla ludu.
Otrzeźwiejmy. Może jest odwrotnie? Tak, jak to widzi Czesław Miłosz:
„Prawdziwe opium dla ludu, to wiara w nicość po śmierci. Ogromna pociecha w
tym, że nasze świństwa, upadki, tchórzostwa, morderstwa nie będziemy
sądzeni”.
23.XI.1997 - XXXIV Niedziela Zwykła -
Chrystusa Króla Wszechświata
Przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. (J 18,37)
A więc jesteś Królem? - pyta Piłat. - Tak, jestem Królem -
oświadcza Jezus. I dodaje: - Ja się po to narodziłem i na to przyszedłem
na świat, aby dać świadectwo prawdzie.
Kilka godzin później Jezus ponosi haniebną śmierć na krzyżu. Taki oto
beznadziejny wydaje się finał Jego królestwa, Jego panowania.
I taki beznadziejny pozostanie dla każdego, kto uważa, że to finał. Bo tak
naprawdę to był dopiero początek.
Finał nastąpił trzy dni później.
Świadectwem danym prawdzie nie jest przecież Ukrzyżowanie, lecz
Zmartwychwstanie.