Powrót Papy Smerfa

Home

Muzyka Sfer Niebieskich
Nupole
Rachunek ekonomiczny
Przewrót
Whole lot a Love
Puzzle
Powrót Papy Smerfa

Niedziela wieczór to dla dziesięciolatka najsmutniejsza pora w całym tygodniu. Triumfalne fanfary obwieszczają radośnie początek Dziennika Telewizyjnego, zupełnie jak gdyby mogło to zatrzeć świadomość, że na kolejne dwa dni leniuchowania trzeba czekać cały tydzień. Że jutro poniedziałek, wstrętny poniedziałek, kiedy jest na ósmą do szkoły, trzeba więc już iść myć te nieszczęsne zęby, a potem w łóżku oczekiwać na sen, gdy przez szybę drzwi kuszą niebieskawe błyskawice i pomruki: niedobitki filmu bez wątpienia atrakcyjnego, skoro dzieciom zakazanego. Sen wreszcie przychodzi, lecz tylko po to, by przeprowadzić przez noc w choćby nie wiem jak słoneczny, to przecież wstrętny poniedziałek.
Łukasz ma to nieszczęście być dziesięciolatkiem. I właśnie jest niedziela wieczór. Jak gdyby tego było mało, o szyby rozbijają się ze smutnym pac–pac krople jesiennego deszczu.
– Jeszcze trochę i z moich oczu też pac–pac – pomyślał, wtulając twarz w poduszkę. – Nie. Za żadne skarby. Przecież jestem już mężczyzną. Tak przynajmniej powiedział tata, kiedy zdmuchnąłem za pierwszą próbą dziesięć urodzinowych świeczek. Też mi coś! Mogłoby ich być dwa razy tyle! Jak bym się przyłożył, poradziłbym sobie nawet z tortem taty!
– A z moim?
Łukasz zamarł. Skądś znał ten głos. Ale skąd?
– Pytam: a z moim?
Otworzył oczy. Przed nim, na krawędzi szafki siedział Papa Smerf.
– Z moim byłoby trudniej, co? – roześmiał się. – Chyba się orientujesz, ile mam lat?
– Ciekawe, kto rządzi moimi snami – pomyślał Łukasz. – Chętnie bym mu teraz przyłożył. Ledwie zdołał przeboleć rozstanie ze Smerfami w niedzielnych dobranockach, a tu...
– Mylisz się, mój drogi – Papa Smerf roześmiał się znowu. Ciekawe, na ekranie nie był taki wesoły. – To nie sen!
– Aha, usiłuje mnie nabrać, że czyta w myślach. Dobre sobie! Ale nie ze mną takie numery! Przecież to najlepszy dowód, że śnię! Papa Smerf jako wytwór mojej śniącej głowy siedzi w niej także, no nie? Nic dziwnego, że wie, o czym myślę.
– Dobrze trafiłem – mruknął Papa Smerf, poprawiając się na szafce. – Jest inteligentny. Nawet bardzo. A Gargamel upierał się, żeby znów próbować z dorosłym. Stary dureń!
– Właściwie czemu się stawiam – zmitygował się Łukasz. – Ten sen jest nienajgorszy. Znośny. Nawet całkiem dobry.
– Rozmawiałeś z Gargamelem? – spytał, udając niedowierzanie. Dobre sny trzeba hołubić, żeby nie uciekły. – Przecież to wasz największy wróg. Nie zjadł cię?
– No właśnie. To są skutki – znów mruknął Papa Smerf. – Widzisz synu, u nas jest całkiem inaczej. To wasi wszystko poprzekręcali. Aż mnie mdliło, gdy obejrzałem tę nieszczęsną bajkę w telewizji.
– Powiedziałeś „wasi”. To znaczy kto?
– No, wasi. Wasi dorośli. A wszystko przez tego szubrawca – zgrzytnął zębami. Nie był wcale tak dobroduszny jak na ekranie. – Ach, gdybym go tak dorwał w swoje ręce!
– Kogo?
– Jak to kogo?! Disneya! To on jest sprawcą całego nieszczęścia!
Łukasz nie wiedział co powiedzieć. Lubił filmy Disneya... ale Papę Smerfa również.
– Nic nie rozumiem – wybąkał zmieszany.
– Wiem, wiem. Nie przejmuj się. Po to tu jestem, żeby ci wyjaśnić. Na razie jednak patrz uważnie. Zobaczysz jak wyglądam z boku.
Nim chłopiec zdążył cokolwiek powiedzieć, Papa Smerf zaczął się obracać. To znaczy właściwie wcale się nie obracał: wciąż skierowany był twarzą ku niemu. Lecz kurczył się, całkiem jak obracany rysunek. Po chwili był cienki jak ołówek. Potem jeszcze cieńszy, aż znikł zupełnie. Łukasz wytężył wzrok. Gdyby to była kartka ustawiona dokładnie bokiem, zobaczyłby przynajmniej pionową kreskę. Nie widział nic.
Po dłuższej chwili pomyślał, że to już koniec snu, lecz zaraz usłyszał głos Papy Smerfa:
– Jestem tu, jestem. Przecież mówiłem, że obrócę się do ciebie bokiem. No, wystarczy.
Wyłonił się z nicości.
– Jesteś narysowany na kartce? – spytał Łukasz.
– Nie obrażaj mnie – syknął skrzat. – Jestem Papa Smerf, najprawdziwszy Papa Smerf, żadna tam kartkowa imitacja.
– Przepraszam – szepnął Łukasz na wszelki wypadek, bo nadal nic nie rozumiał.
– Dobrze już, dobrze – powiedział Papa Smerf protekcjonalnie. – Skąd miałbyś wiedzieć? Jestem powierzchniowcem – dokończył dumnie.
– Powierzchniowcem?
– Tak. U was mówią na nas pogardliwie „płaszczaki”. Słyszałeś może?
Łukasz pokręcił głową. Miał w niej zamęt, jak przed klasówką.
– Nie szkodzi. My też mamy na nich niezgorsze przezwisko: grubienie. Ładnie, co? – zarechotał. – Ale ja tu gadam a tymczasem w twojej głowie widzę bigos. Więc słuchaj i zapamiętaj sobie: my wcale nie zostaliśmy wymyśleni przez waszych bajkopisarzy. Żyjemy naprawdę. Jesteśmy mieszkańcami powierzchni. Co tak wywalasz gały? To dziecinnie proste. Wszystkie przedmioty u was, ot choćby ta szafka – zrobił ruch ręką – mają trzy wymiary: długość, szerokość i wysokość. A u nas mają tylko dwa: długość i szerokość. Jak powierzchnia kartki papieru...
– Ale kartka ma przecież grubość. Małą bo małą...
– Nie przerywaj mi – zirytował się gość. Był jednak całkiem inny od tego filmowego Papy Smerfa. – Kartka ma grubość, ale nie powierzchnia kartki! Słuchaj uważnie.
– Więc jesteś jednak rysunkiem – upierał się chłopiec.
– Uff – Papa Smerf pokręcił głową jak gdyby chciał dopowiedzieć „ale głąb”. – Ile mam tłumaczyć: rysunek nie jest całkiem dwuwymiarowy – farba, tusz, atrament czy grafit ołówka tworzą na papierze warstewkę, cieniutką, co prawda, ale zawsze. Wszystkie rysunki są tylko nieudolną próbą podrobienia naszego świata.
– Ależ jesteś zarozumiały – mruknął Łukasz.
– A co? Może nie jest tak?
– Pewnie, że nie! Przede wszystkim służą do obrazowania naszego świata.
Papa Smerf pokiwał głową.
– I tu jest właśnie troll pogrzebany.
– Troll?
– Przepraszam, zapomniałem się. U was mówi się „pies”, prawda? Cóż – zamyślił się – chyba zaryzykuję i opowiem ci wszystko. Ale – popatrzył na chłopca uważnie – to chwilę potrwa. Może chce ci się spać?
Łukasz omal nie roześmiał się głośno. Spać? Czy ktoś we śnie może być senny? Aby jednak nie spłoszyć nocnego gościa, powiedział:
– Nie, skądże. Możesz zaczynać – nagle przypomniał sobie o dobrych manierach. – A może jesteś głodny?
– Cha cha cha! Głodny! Dobre sobie! A co masz?
Pamiętał, że w szufladzie biurka leży napoczęta paczka „Harcerskich”, które – wstyd przyznać – zwędził mamie z szafki kuchennej.
– Wafelki, powiadasz – Papa Smerf śmiał się nadal. – Masz wafelki? Czy aby dwuwymiarowe?
Łukasz spuścił głowę. – Zrobiłem z siebie durnia – pomyślał. – Wszystko przez te dobre maniery. Już ja powiem mamie...
– Nic nikomu nie powiesz – surowo odezwał się Papa Smerf. – To, co zaraz usłyszysz jest wielką tajemnicą. Zdecydowaliśmy się ci ją powierzyć. Zaufaliśmy ci.
– Wy – czyli kto?
– Myślałem, że to oczywiste. Powierzchniowcy. Teraz słuchaj i nie przeszkadzaj – rozparł się wygodnie i rozpoczął swą opowieść.

 ***

Tych czasów nie pamiętają u nas nawet najstarsi. Gdyby to była bajka, powiedziałbym teraz: dawno, dawno temu... Taak. U nas też opowiadamy dzieciom bajki. I też rozpoczynamy je właśnie w ten sposób.
Ale to nie jest bajka. Opowieści o tamtych szczęśliwych i całkiem bajkowych czasach znajdują się w zwojach Wiecznej Pamięci. Zbudowali ją nasi przodkowie, gdy u was, przestrzennych królowały jeszcze dinozaury. Wiesz, co to są dinozaury? Mniejsza z tym. W każdym razie nasza historia rozpoczęła się o wiele wcześniej od waszej. I choć światy te dzieli przepaść jednego wymiaru, w czasach, gdy wasi przodkowie zleźli z drzew, mieliśmy już wiedzę pozwalającą podglądać, jak odkrywaliście, że kamień może być narzędziem, jaskinia – domem, a ogień – sprzymierzeńcem.
Cieszyliśmy się, że w świecie bogatszym od naszego o jeden wymiar rozwijają się istoty myślące. Pierwsi też wyciągnęliśmy przyjacielską dłoń.
Z dużą ufnością i – jak się potem okazało – lekkomyślnością nasi przodkowie ukazywali się waszym przodkom. Uczyli ich cierpliwie trudnej sztuki myślenia.
Rysunki z tego okresu, zachowane na waszych skałach, w jaskiniach,  z których jesteście tak dumni, wcale nie są świadectwem genialnego odkrycia możliwości obrazowania waszego przestrzennego świata na płaszczyźnie. To nieudolne próby naśladowania nas, powierzchniowców.
Nadzieja na sielankową współpracę, porozumienie nie trwały długo. Bo was, grubieni, już od czasu, gdy stanęliście na dwóch tylnych kończynach zżerała chorobliwa ambicja. Imponowaliśmy wam swą wiedzą, mądrością, chcieliście więc za wszelką cenę do nas się upodobnić. Kto wie, może to pozostałość po małpach, których szeregi niedawno opuściliście? Jeszcze dziś macie takie określenie: „małpować kogoś”, prawda?
Przejęliście całkiem nasze metody porozumiewania się: pismo obrazkowe, hieroglify, wreszcie alfabet, listy, księgi, dokumenty... zauważyłeś, że to wszystko odbywa się na płaszczyźnie? Kiedy nauczyliście się rysować w dwóch wymiarach wasze trójwymiarowe przedmioty, spostrzegliśmy, że niechcący okaleczyliśmy wasz świat. Ale było już za późno. Z wielkim upodobaniem rozwijaliście tę technikę: malarstwo, fotografia, wreszcie film – idealne, bo ruchome, barwne i dźwiękowe odbicie waszego przebogatego świata... na płaskim ekranie!
Ten jawny dowód waszego kalectwa przeraził nas. Zwłaszcza, że czuliśmy się trochę winni: w końcu to my u zarania waszych dziejów kierowaliśmy pierwszymi krokami cywilizacji przestrzennych. Postanowiliśmy działać. Sztab naszych myślicieli po setkach testów wybrał waszego reprezentanta, który – pod naszą kontrolą – miał wyprostować to skrzywienie w twórczym myśleniu i postrzeganiu świata.
Wybór padł na Walta Disneya.
Któż jednak mógł przewidzieć tragiczne następstwa tego faktu? Walt Disney był wówczas nie znanym nikomu młodzieńcem. Według naszych rozeznań posiadał jednak pewną cechę sprzyjającą kontaktom z nami, umożliwiającą ogarnięcie wielkości naszego zamysłu. Ta cecha – to wybujała wyobraźnia. Niestety, obróciła się ona przeciw nam.
Po raz pierwszy od tysiącleci nawiązaliśmy kontakt z grubieniem. Po ukierunkowaniu waszego myślenia, jeszcze w czasach jaskiniowych, wycofaliśmy się, by efekty naszej nauki mogły owocować.
Walt Disney nawiązał kontakt bardzo ochoczo. Ku naszemu zadowoleniu nie był przerażony ani choćby zaskoczony. Widać w jego skłonnej do fantazjowania głowie lęgły się jeszcze śmielsze pomysły. Nasze wyjaśnienia przyjął ze zrozumieniem a nawet z pewnym przejęciem i szybko zgodził się z wnioskiem, że ułomność ludzkiej rasy trzeba usunąć. Zaproponował jednocześnie, abyśmy zapoznali go z faktycznym obrazem cywilizacji powierzchniowców, bo pozwoli mu to lepiej określić sposób uzdrowienia swojej. Nie wiem, jak mogliśmy dać się tak wykołować. Niczego nie podejrzewając, wyraziliśmy zgodę i Walt przez kilka waszych miesięcy odbywał podróże po płaszczyźnianym świecie. Oczywiście nie on cały, lecz jego umysł; chyba nie wyobrażasz sobie możliwości przeniesienia waszego trójwymiarowego ciała na płaszczyznę! Ale zostawmy na boku szczegóły techniczne, są dla ciebie jeszcze zbyt skomplikowane.
No więc Disney okazał się zimnym, wyrachowanym draniem. Wcale nie kierowała nim troska o los waszej cywilizacji. Chodziło mu jedynie o pieniądze. Pobyt u nas miał mu dostarczyć materiałów do sensacyjnej książki. Obejrzawszy sobie do woli świat powierzchniowców, rychło zorientował się, że nikt mu nie uwierzy – dorośli wezmą go za wariata. Więc wpadł na pomysł, aby pokazać nasz świat pod pretekstem bajek dla dzieci. W postaci filmów rysunkowych. Tak też uczynił. I zarobił te swoje upragnione pieniądze. A my wyliśmy z rozpaczy i bezsilności.
Żeby chociaż robił to uczciwie, rzetelnie. Gdzie tam. Wszystko poprzekręcał. Te filmy, które robił z grupą starannie dobranych koleżków są nędzną karykaturą naszej rzeczywistości. Nędzną i złośliwą. Cóż: żeby zdobyć poklask, musiały rozbawiać.

 ***

Łukasz ocknął się. Niby Papa Smerf tylko mu to wszystko opowiadał, a przecież zapamiętał wszystko tak, jak gdyby widział całą historię własnymi oczami.
– Tak to, widzisz, było – Papa Smerf wyciągnął fajkę. Łukasz wybałuszył zdumione oczy. Papa Smerf z fajką? Tamten roześmiał się.
– Nie bój się, nie nakopcę ci. To dwuwymiarowy dym.
– Ale ty... z fajką?
– Mówiłem ci, że Disney wszystko poprzekręcał.
Nagle chłopca olśniło.
– To ty coś kręcisz! – zawołał z triumfem. – Disney wcale nie sfilmował historii o Smerfach! Ani jej nie wymyślił!
– Tak, to prawda – Papa Smerf zerknął na niego z uznaniem. – Nie odważył się. Opowiadał o innych krainach naszego świata. A niektóre historie to po prostu nasze bajki. Ukradł je, ot co. A co do nas, Smerfów... widać bał się, że możemy się jakoś zemścić. W końcu podsunął pomysł koledze, osobiście pomagał tylko w ilustracjach. To dlatego jestem trochę podobny do waszego telewizyjnego Papy Smerfa. Ale cała reszta...
Nagle coś skrzypnęło i smuga światła przecięła pokój. W otwartych drzwiach stała mama.
–Łukasz, bój się Boga! Jeszcze nie śpisz? Przecież jutro masz na ósmą!
Chłopiec przeraził się. – Jeszcze gotowa zobaczyć Papę Smerfa – pomyślał. Postanowił odwrócić jej uwagę.
– Kiedy tu coś szura, o tu – wskazał za łóżko. – Może to mysz?
– Zwariowałeś chyba! – fuknęła mama, zaglądając w szczelinę między łóżkiem a ścianą. – Skąd u nas mysz?
Łukasz zerknął błyskawicznie w kierunku szafki. Papy Smerfa nie było. Odetchnął.
– A z kim rozmawiałeś? – spytała mama już od drzwi. – Ze sobą?
– Uhm – mruknął Łukasz. – Przez sen. Obudziłaś mnie – dorzucił oskarżycielsko. Mama pokręciła głową i wyszła. Łukasz wsłuchiwał się w cichnący odgłos kroków. Wreszcie szepnął:
– Papo Smerfie! Gdzie jesteś?
Cisza.
– Gdzie jesteś? Obróciłeś się bokiem?
Nikt się nie odezwał. Łukasz był wściekły na mamę za to, że przerwała mu tak fascynujący sen.
– Zaraz! Sen? – pomyślał olśniony. – Ależ głupiec ze mnie! Muszę zasnąć, wtedy Papa Smerf wróci znowu.
Zwinął się w kłębuszek (zawsze tak robił, gdy chciał szybko zasnąć) i zamknął oczy. Po chwili jego miarowy oddech wypełniał ciszę.
Ale Papa Smerf nie wrócił już do jego snu. Co nie oznacza, że nie wrócił wcale. Owszem, już po kilku minutach pojawił się na poduszce, tuż obok głowy Łukasza, z jakimś dziwnym przyrządem przypominającym nieco suszarkę do włosów. Długo i uważnie wpatrywał się w śpiącego chłopca. Nagle zdecydowanym ruchem przystawił przyrząd do jego czoła i przełączył małą czerwoną dźwigienkę. Pokój zalała fioletowa poświata, lecz trwało to tylko moment. Potem znów nastała ciemność. Papa Smerf w skupieniu patrzył to na zegarek, to na wskazania przyrządu. A w pewnej chwili po prostu zniknął wraz ze swoją „suszarką”.

***

Łukasz obudził się rano z wrażeniem, że śnił mu się dziwny, wspaniały świat. Że błądził w labiryncie korytarzy jakiejś niezwykle skomplikowanej maszyny. Na pozór wszystko wydawało mu się dziecinnie proste, lecz gdy sięgał do szczegółów, zaraz pojawiały się ledwie strzępki zdań, tajemnicze słowa, których przecież nigdy nie słyszał: mezony mi, transformacja afiniczna, macierz ortogonalna, dywergencja...
Chwilę łamał sobie nad tym głowę, szybko jednak doprowadził go do porządku głos mamy:
– Łukasz, wstawaj! Zlituj się synu, zapomniałeś, że dziś poniedziałek? Masz na ósmą!
No tak. Poniedziałek. Wstrętny poniedziałek.
Łukasz zwlókł się z łóżka zrezygnowany. Sen natychmiast ukrył się gdzieś w zakamarkach pamięci.
Będzie tam czekał długo, długo.
Pół godziny później chłopiec szedł przez park do szkoły. Zwyczajem dziesięciolatka szurał nogami w zeschłych jesiennych liściach, które oburzały się, gniewnie szeleszcząc. Obok przechodzili ludzie zatopieni w świecie własnych kłopotów.
Żaden z nich nie wiedział, że oto w tej chwili mija geniusza, który za kilkanaście lat zadziwi świat wspaniałymi wynalazkami. Odkrywcę trójwymiarowego alfabetu. Twórcę przestrzennego kina. Prawdziwego przestrzennego kina, nie jakiejś tam nędznej IMAX-owej imitacji.
Łukasz też nic o tym nie wiedział. A obok, na zielonej ławce siedział obrócony bokiem Papa Smerf. Palił fajkę i uśmiechał się.

Sci-Fi Opowiadania