Gdy Ce Ka
wszedł na salę posiedzeń, za stołem siedziały zaledwie trzy osoby.
Rozejrzawszy się, ujrzał jeszcze dwie sylwetki w cieniu dużego
filodendrona: to oczywiście Ha Ka i A Es szeptali między sobą,
ukradkiem rozglądając się wokół, jak gdyby szykowali Bóg wie jaki
spisek.
Usiadł, zapalił papierosa i spojrzał na zegarek. Do posiedzenia zostało
jeszcze siedem minut. Oparł się łokciami o stół i wpatrywał weń
ponuro, niczym facet zalewający robaka w knajpie. Na salę wchodzili
kolejno następni, lecz Ce Ka nie zwracał na nich uwagi, pochłonięty własnymi
myślami. Upadek En En nie podlegał najmniejszej wątpliwości. To
posiedzenie będzie z pewnością decydujące. W głowie kołatała się
jedna myśl: kto?
On, Ce Ka, ma w Biurze, a chyba także w Komitecie najsilniejszą pozycje.
Być może, mógłby liczyć nawet na poparcie całej Partii. Lecz jako
szef Urzędu Bezpieczeństwa nie miał zbyt dobrej prasy w społeczeństwie.
A członkowie Politbiura nie są aż tak wielkimi głupcami, żeby tego
nie docenić. Gdyby tak jeszcze Partia miała zaufanie narodu, mogliby go
poprzeć, ale teraz... Nie, nie będą samobójcami, choć się go boją.
Zatem - kto? Zet Wu wspominał coś o Ka Wu. Ka Wu. Hm. Ka Wu. Ce Ka nie
lubił go, choć nie miał pojęcia czemu. Ot, tak odruchowo. Niby facet
był w porządku: sam gościł kilkakrotnie na orgietkach, które tamten
organizował - nieźle było. A sposób, w jaki rozprawił się z tymi
ubiegłorocznymi niepokojami wśród hutników też mógł budzić
zaufanie. Na dobrą sprawę Ce Ka nie mógł mu niczego zarzucić. Także
jako szef Bezpieki. Owszem, miał tam na niego kilka haczyków, jak na każdego
w Biurze zresztą - nie, nie był na tyle naiwny, by zostawić kogoś
czystego jak woda w górskim potoku...
Woda w górskim potoku... Przypomniał sobie, jak byli z Ka Wu na pstrągach
w jego daczy. Co to on tam wtedy powiedział, zaraz... Aha. „Wiem, Ce,
że każdemu możesz coś przypiąć. Mnie pewno też. A ja ci powiem, że
cokolwiek byś miał, to jeszcze nic”.
Obydwaj byli już dobrze na fleku, lecz słowa Ka Wu utkwiły w nim głęboko.
O czym tamten myślał? Nie zapomniał oczywiście otoczyć Ka Wu wzmożoną
opieką od tego czasu. Nic. Przeszłość jasna, pochodzenie wzorcowe...
nie musiał sobie dorabiać życiorysu jak inni. Nic. Chyba, że ten
profesorek - jak mu tam było? A Ka. Ce Ka nie cierpiał żydów, a ten
budził w nim szczególną odrazę. Spotkał go pewnego razu u Ka Wu na
prywatnym przyjęciu (znalazł się tam zresztą zupełnie przypadkowo).
Ka Wu coś tam bełkotał, dobrze już nadziany, że to osobisty
psychoanalityk żony - rzecz dość naturalna, nie on jeden ma żonę
snobkę. „Trzeba by ukrócić te kontakty z Zachodem” - pomyślał
gniewnie.
Mimo wszystko ten profesorek... Co prawda, miał już wtedy dobrze w
czubie, lecz nie mógł zapomnieć przenikliwego wzroku profesora, gdy
tamten był mu przedstawiany. Taak, ten profesorek. Ale jeśli nie Ka Wu,
to kto? Szukał w myślach i nie znajdował nikogo. Do tego jeszcze ta
sugestia Zet Wu... Wygląda na to, że Ka Wu będzie miał poparcie większości
Politbiura. Jeśli go nie poprę w tym momencie, a on wygra - stracę swoją
pozycję. W końcu - co ryzykuję? W razie czego mam na niego te kilka
haczyków. Ale profesorkiem warto by się dokładniej zainteresować.
Tylko jak tam znaleźć dojście, u diabła?
Wszedł En En, blady i skupiony. Doskonale wiedział, co go czeka.
Posiedzenie rozpoczęło się.
* * *
- Zrozum Ce, że to jest konieczne - Ka Wu nalał jeszcze po kielichu.
Ce Ka wypił w milczeniu. Uporczywie wpatrywał się w czubek buta.
Propozycja była zaskakująca, nieprzyjemnie zaskakująca: Ka Wu
Sekretarzem Generalnym i szefem rządu. Najwyższe, zagwarantowane
konstytucyjnie uprawnienia. Władza praktycznie absolutna. Nie, to nie do
przyjęcia. Nawet jeśli chodzi o Ka Wu. Przypomniał sobie swoje rozterki
przed owym historycznym posiedzeniem Biura, na którym tamten został
wybrany Pierwszym. I te owacje wielotysięcznej rzeszy, gdy przemawiał na
wiecu. Spokój w całym kraju w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Spokój
bez jednego wystrzału. Tak, Ka Wu umiał to robić. I umiał się
odwzajemnić za poparcie. Kto jak kto, ale Ce Ka odczuł to wyraźnie. Miał
pewność, że Ka Wu ufa mu niemal bezgranicznie. Jego pierwszego pytał
zawsze o zdanie. Przed nim odkrywał najtajniejsze sekrety. Z nim
konsultował wszystkie, nawet te błahe decyzje. Właściwie nie ma
wielkiego ryzyka. W końcu mam go w garści...
- Nie wiem, w jaki sposób mógłbym dać ci jakieś gwarancje - Ka Wu
odezwał się znowu, jakby czuł, że Ce Ka zaczyna mięknąć. - Ale ta
odrobina zaufania jest przecież konieczna.
Ce Ka wzdrygnął się. Zaufanie. Nie lubił tego słowa. Czuł przed nim
instynktowny lęk. Jakby było z innego świata. Nie wiedzieć, czemu,
przypomniał sobie chwile bezsenności, kiedy przewracał się w łóżku
i wydawało mu się, że widzi, czuje raczej przenikliwe, wszechobecne
spojrzenie. Nieufność wezbrała w nim z nową siłą. Sięgnął po
butelkę i cofnął rękę. Nie. Zbyt ważne rzeczy się dzieją. Ka Wu
zdawał się nie zauważyć tego ruchu. Siedział zamyślony, powoli sącząc
swój trunek. Ce Ka obserwował go dyskretnie. Pierwszy był spokojny.
„Jakby był pewny, że się zgodzę” – pomyślał. I wtedy, gdzieś
z głębi wylazł lęk. Lęk, jakiego nie pamiętał od lat. Sprawy poszły
za daleko. A ten jeszcze o zaufaniu. Tfu! Do tego ten profesorek. Niby nic
nie udało się stwierdzić. A Ka prowadził typowy dla tego światka
dziwaków tryb życia. Bywało, że całymi dniami zamykał się w swej
pracowni. Istotnie, prowadził seanse psychoanalityczne w świecie
establishmentu. Za granicę ostatnio nie wyjeżdżał, bodaj w ogóle tam
nie był. Więc żadnych powodów do niepokoju nie było. Prócz
intuicyjnej niechęci szefa Bezpieki. A ona jeszcze nigdy go nie zawiodła.
Poczuł się znużony. „Starzeję się” - pomyślał.
- Nie sądzę, że to jest niezbędne - odezwał się wreszcie drewnianym
głosem. Odchrząknął. - Jest spokój. Cały naród ufa ci. Po co chcesz
to zmieniać?
- Właśnie dlatego, Ce, właśnie dlatego! - Pierwszy ożywił się. -
Dlatego, że mi ufają. To jedyna okazja - zdobyć teraz uprawnienia na
wypadek, gdyby... gdyby zaczęło być gorzej - a będzie, dobrze o tym
wiesz, że to tylko kwestia czasu. Dziś chodzi o formalność. W praktyce
będzie jak dawniej. Znasz mnie przecież. Czy kiedykolwiek ukrywałem coś
przed tobą? To byłoby szaleństwo. Nie zamierzam wykorzystywać tych
konstytucyjnych uprawnień do walki z tobą. Chcę wykorzystać swoją
teraz popularność - kto jak kto, ale ty wiesz, że jako jedyny z
Politbiura uchodzę za człowieka z czystymi rękami - zaśmiał się
cyniczne - chcę porwać za sobą naród, a to oprócz innych korzyści
pozwoli przede wszystkim umocnić pozycję Partii i jedynie to mnie
interesuje, wierz mi!
Ce Ka milczał. Zaufaj mi, wierz mi... Puste słowa, bez pokrycia.
Niebezpieczne słowa. Szczególnie w ustach Ka Wu. Tyle, że argumentacja
jest przekonywująca. A gdyby tak Ka Wu poważył się przedstawić sprawę
w Biurze bez jego poparcia... Gdyby tak go oskarżył o sprzeciwianie się
działaniom mającym na celu umocnienie pozycji Partii... Brr.
Przez chwilę jeszcze myślał, jakie gwarancje może wymusić na Ka Wu.
Żadnych. Jeśli to ma być dobrze przeprowadzone, to żadnych.
Westchnął. Wtedy Ka Wu był już pewny, że wygrał.
* * *
- Prędko, towarzyszu, pozwólcie tutaj, prędko!
Gie Pe, osobisty goryl Ce Ka stał w drzwiach wyraźnie podenerwowany.
- Co u diabła - mruknął szef Bezpieki.
W drugim pokoju stał włączony telewizor. Jeden rzut oka pozwolił mu
stwierdzić, że dzieje się coś niedobrego. Przemawiał Ka Wu. Bez
uzgodnienia z nim?...
W rogu ekranu widniało godło państwa. Jęknął. To godło... zmiany były
niewielkie, ale nie wróżyły niczego dobrego. Podobnie głos
Generalnego: spokojny, uroczysty. Niby taki sam, jak przy wszystkich
podniosłych okazjach, ale czaiły się w nim jakieś złowróżbne ciepło,
jakaś nieuchwytna dobroć, jakaś obrzydliwa ufność. Oczy Ka Wu również
nie były te same. Ce Ka czuł to nawet przez ekran telewizora. Patrzyły
prosto i uczciwie. Wręcz krzyczały prawdą.
- Żyliśmy wszyscy w okowach ideologii, którą - dobrze to wiem - zdążyliście
znienawidzić. Dziś przyznaję - była to zła droga. Był to czas kłamstwa
i hipokryzji. Czas ucisku i wyrzeczeń, które zmarnotrawiono. Czas
nienawiści i podjudzania jednych przeciw drugim. Czas obumierania moralności
w narodzie, którym władali ludzie bez czci i wiary, niewolnicy mechanizmów,
jakie stworzył bezlitosny system. Wiem, co powiecie. Że jestem jednym z
nich. Macie do tego wszelkie prawo.
Dziś jednak pragnę wam pokazać, że tak nie jest. Ja jestem jednym z
was. Przeistoczyłem się w jednego z „nich” bo nie było innego wyjścia.
Cóż bowiem mogliśmy - wszyscy razem, bądź każdy z osobna - zdziałać,
by powstać przeciw panoszącemu się złu? Doświadczenia dziejów świata,
zaś naszego narodu w szczególności pokazały, że masowe, krwawe
rewolucje są zawsze zgubne dla narodów, pośród których się rozgrywają.
Dlatego wybrałem inną drogę. Stałem się jednym z nich. Zamknąłem
swoje prawdziwe ja w czeluściach podświadomości na długie lata. Drzemało
tam, niczym zarodnik oczekujący chwili, w której znajdzie korzystne
warunki dla dalszego rozwoju i rozmnażania. Nie pytajcie, jak to zrobiłem.
To mało istotny w tej chwili szczegół techniczny. Obecnie ważne jest
tylko zwalczenie zła, które pogrążyło nasz naród w tak długiej i
beznadziejnej nocy. Aby go jednak zwalczyć, trzeba zniszczyć jego
korzenie. Wszyscy wiemy, że korzenie owego zła tkwią w ideologii.
Ideologia, którą naród żywił przez lata krwią i potem jest nie tylko
zmurszała, lecz nawet w najlepszych swoich dziesięcioleciach myliła się
we wszystkich przewidywaniach...
Ce Ka nie słuchał dłużej. Szarpnął słuchawkę telefonu. Aparat
milczał. Nacisnął przycisk. W drzwiach ukazali się członkowie
osobistej ochrony. Komplet. Stali nieruchomo i tylko pobladłe twarze świadczyły
o tym, że wiedzą.
- Dom obstawiony - zameldował jeden z nich, ubiegając pytanie przełożonego.
- Tajne wyjście?
- Zablokowane.
- Chodźcie. Mam coś, o czym nikt nie wiedział. Nawet ty, Gie.
Istotnie, wyjście było sprytne. Doskonale zamaskowane, prowadziło do
podziemnego bunkra. Stał tam transporter opancerzony. Wsiedli. Ce Ka
nacisnął jakiś guzik i rozwarła się klapa podjazdu. Wyjechali pędem.
- Gdzie uciekamy? - spytał Gie Pe.
- Nie uciekamy durniu - mruknął Ce Ka. Wiesz, którędy do profesorka,
co? - spytał kierowcę. Tamten skinął głową.
Willa profesora, o dziwo, nie była obstawiona. To nieco zbiło Ce Ka z
tropu.
- Obstawić dom - rozkazał. Ty, Gie, chodź ze mną.
Profesor był w pracowni. Siedział za biurkiem i przeglądał jakieś
papiery. Ce Ka stanął w progu zdyszany. Tamten zdjął okulary i jął
przecierać szkła chusteczką.
- Czekałem na pana - powiedział spokojnie. - Proszę usiąść.
- Ty... ty kanalio! Co z nim zrobiłeś?! - ryknął Ce Ka, zbliżając się
z zaciśniętymi pięściami do biurka.
- Siadaj pan - powtórzył profesor. Jego spokój doprowadzał Ce Ka do
pasji.
- Ja ci zaraz... Gie! – wrzasnął. W drzwiach ukazał się goryl z
rewolwerem w dłoni.
- Teraz będziesz mówił? - Ce Ka powoli opanowywał wzburzenie.
- Skończcie lepiej z tymi kowbojskimi sztuczkami - profesor spojrzał
przelotnie na goryla. Twarz tamtego zmieniła się w okamgnieniu. Z nieśmiałym,
przepraszającym uśmiechem podszedł do biurka, położył pistolet i na
oczach osłupiałego szefa Urzędu Bezpieczeństwa podszedł do profesora
i z szacunkiem cmoknął go w rękę! Po chwili wyszedł, zamykając za
sobą starannie drzwi.
Ce Ka opuścił bezradnie ręce. Usiadł. Profesor schował pistolet do
szuflady biurka.
- Co pan zrobił z Ka Wu? Jestem pewien, że to jakaś pańska sztuczka!
- Nie wydaje się panu prawdopodobne, co? - głos profesora był
ironiczny. - Nie wydaje się panu prawdopodobne, że w człowieku, który
obcował z wami przez z górą dwadzieścia lat, może się przechować
choćby iskierka człowieka?
Ce Ka milczał. Myślał intensywnie. Profesor przetarł jeszcze raz szkła.
Spoważniał.
- Najgorsze jest to, że ma pan rację - rzekł ze smutkiem. - To jest
absolutnie niemożliwe. Nieprawdopodobne.
- Więc co? - Ce Ka ożywił się znowu. Miał zamiar przedłużyć rozmowę,
być może Gie otrząśnie się z hipnotycznego transu, będąc poza zasięgiem
wzroku profesora.
- Sam pan widział. Przed chwilą.
- Hipnoza?
Profesor milczał.
- To niemożliwe. Przez taki okres? Nigdy w to nie uwierzę. Nasi specjaliści...
- Wasi specjaliści mają dwudziestoletnie opóźnienie. Znają się na
tym akurat tyle, co pan. - Wyciągnął cygaro i zaczął obwąchiwać je
z uwagą. - Ka Wu był porządnym człowiekiem, jakich wielu w naszym
kraju. Podobnie jak wszyscy - za wyjątkiem was, oczywiście - bolał nad
tym, co wyprawiacie z tym nieszczęsnym narodem. Gdy go poznałem, był już
opętany myślą, że opanuje was - od wewnątrz. Trudno mu to było wybić
z głowy. Pan wie najlepiej, czym kończyły się podobne próby. Nie ma
takiego miejsca w świadomości, do którego nie umieliby dotrzeć ci pańscy
„specjaliści” – zwłaszcza, jeśli chodzi o swojego... Ale to nie
znaczy, że nie ma takiego miejsca w człowieku w ogóle... Krótko mówiąc,
postanowiłem go uwarunkować. Za jego zgodą, oczywiście; jest to
eksperyment niezwykle ryzykowny.
- Nie rozumiem - wtrącił Ce Ka.
- Jest to rodzaj hipnotycznego transu. Ka Wu okazał się dobrym medium.
Udało mi się zepchnąć jego osobowość w obszar podświadomości,
wprowadzając w zamian kopię jednego z was. Domyśla się pan zapewne,
kogo? Wierna kopia, nieprawdaż?
Zapadło milczenie. Profesor starannie obracał w palcach cygaro. Ce Ka
tracił nadzieję na to, że Gie odzyska formę. Spokój profesora tylko
to potwierdzał.
- Co ze mną zrobicie? - spytał w końcu.
- Ze mną? Nie pomyślał pan o swoich kumplach? - profesor pokiwał głową
ze współczuciem. Cóż... Czeka was kara najstraszliwsza. Zostaniecie
uwarunkowani. Podobnie jak Ka Wu tylko ... jak by to powiedzieć... w drugą
stronę. Będziecie dobrzy. Czy to nie potworne? - uśmiechnął się z łagodną
ironią. - I jeszcze jedna drobna różnica. Uwarunkowanie będzie
nieodwracalne.
Profesor skierował swe dobrotliwe spojrzenie na kurczącego się trwożliwie
w fotelu byłego szefa byłej Służby Bezpieczeństwa.
15 grudnia 1981 r.