3.XII.1995 - I niedziela Adwentu
Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie.
(Mt 24,42)
Czas oczekiwania, czas czuwania. Nieobcy Żydom wieki całe wyczekującym
Mesjasza. Nieobcy pierwszym chrześcijanom, którzy zbyt dosłownie zrozumieli
Chrystusa, gdy mówił „nie przeminie to pokolenie” (Mt 24,34); stąd
ich czekanie bardziej było żywe (któż z nas nie przeżywa rosnącego
podniecenia, gdy zbliża się godzina nadejścia upragnionego gościa?).
Czas oczekiwania, czas czuwania. Motyw powracający na kartach Ewangelii jak
muzyczne frazy w fugach Bacha. Motyw oglądany przez pryzmat przypowieści: a
to czuwające panny, a to gospodarz strzegący dobytku przed złodziejem, a to
słudzy, którym pan powierzył pieczę nad domostwem, udając się w podróż...
Czas oczekiwania, czas czuwania. Nieobcy nam wszystkim. Wszak całe życie
wypełnione jest czekaniem. Takim prostym, codziennym. Na tramwaj, autobus,
otwarcie sklepu. Na narzeczonego, na męża, który pojechał „za chlebem”. Na
syna, córkę, którzy studiują w innym mieście i właśnie mają zjechać na
święta...
Całe życie jest czekaniem. Cóż jest jednak ono warte, jeśli nie towarzyszy
mu czuwanie? Czuwanie, czyli stała gotowość.
Czas oczekiwania, czas czuwania.
Czekanie bez czuwania jest bezczynnością.
10.XII.1995 - II niedziela Adwentu
Przygotujcie drogę Panu. (Mt 3,3)
Zapewne już wszyscy rozpoczęliśmy przygotowania do świąt.
Choćby w ten sposób, że wydajemy mniej rozrzutnie, mając w pamięci, iż
święta kosztują.
Choćby w ten sposób, że rozglądamy się za prezentami dla najbliższych.
Choćby w ten sposób, że szyjemy kieckę, szperamy w przepisach, by móc
zaimponować najbliższym świątecznymi delicjami...
Świątecznie już na ulicach. Sklepy udekorowane bombkami i kolorowymi
Mikołajami, towary opakowane w bajecznie kolorowe papiery, opasane
wstążeczkami zawiązanymi w wyszukane kokardy. Od ulicznych sprzedawców kaset
płyną dźwięki kolędy...
Zapewne już wszyscy rozpoczęliśmy przygotowania do świąt. Lecz czy
rozpoczęliśmy także przygotowywać drogę Panu?
17.XII.1995 - III niedziela Adwentu
Coście wyszli oglądać na pustyni? (Mt 11,7)
Ciekawość tłumu. Ileż to razy oglądaliśmy przeróżne zbiegowiska? A to
wypadek, to znów do sklepu coś rzucili... Tam jakaś burda, czy kłótnia...
Szpaler ludzi po obu stronach ulicy, sunące wzdłuż niego ożywienie, wiwaty,
mrowie powiewających chusteczek... ani chybi jedzie ktoś ważny, bożyszcze
tłumu...
Coście wyszli oglądać? Czego oczekujecie? Może tylko przystanęliście jak
uliczni gapie gnani płytką, pospolitą ciekawością?
Alberta Einsteina przyjął w Nowym Jorku wiwatujący tłum. Na pytanie żony,
czy cieszy się ze swojej popularności odrzekł on: „Kochanie, gdyby tymi
ulicami pędzono słonia, tłum przyszedłby nie mniejszy”.
Papieskie wizyty przyciągają tłumy. Doprawdy, głębokie wrażenie robi milion
modlących się ludzi. Milion śpiewających „Boże coś Polskę”.
Widziałem to w Poznaniu. Był rok 1983.
Lecz kilka godzin później widziałem także dantejskie sceny na poznańskim
dworcu. Ci sami ludzie walczyli z determinacją o siedzące miejsca w pociągu.
Coście wyszli oglądać na pustyni?
24. XII.1995 - IV niedziela Adwentu -
Wigilia Bożego Narodzenia
Albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. (Mt 1,20)
Dziś jesteśmy świadkami swoistego „drugiego Zwiastowania”. Anioł pomaga
podjąć Józefowi bardzo trudną decyzję. Z normalnego, „ludzkiego” punktu
widzenia brzemienność Maryi była dla Jej przyszłego Małżonka czymś bardzo
drażliwym i niewygodnym. Zaiste, wielkiej trzeba było wiary i poczciwości,
by - na przekór powszechnej obyczajowości - przyjąć Maryję do siebie. Stało
się tak dzięki „doradztwu” anioła.
Anioł zwykł ukazywać się Józefowi we śnie. Czyż nie prościej uznać Józefa za
zacofanego prostaka, który przesądnie wierzy w sny?
A czy Ty nie skorzystałbyś z rad, które stanowiłyby idealną receptę na
trapiące cię bolączki - tylko dlatego, że Ci się przyśniły?
25.XII.1995 - Boże Narodzenie
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. (J 1,1)
Na początku było Słowo.
Słowo. Myśl. Sens. To, co wymyka się opisowi. Stanowi fundament
Rzeczywistości. Było „na początku”, czyli „zawsze”: Roman Brandstaetter w
swym tłumaczeniu greckiego „En arche en o Logos” woli użyć zwrotu: „przed
wszystkim jest Słowo”. Dlaczego? „Na początku” - powiada - nie ma nic
wspólnego z pojęciem czasu. Słowo, o którym mówi św. Jan istniało wiecznie,
istniało przed stworzeniem świata, zatem owego początku nie należy
utożsamiać z dziełem stworzenia, dokonanym w pierwszym dniu Genezis, lecz
z Mocą, która nigdy się nie rozpoczęła i nigdy się nie skończyła, i jest
wiecznym i nieskończonym Bytem.
A Słowo było u Boga.
Słowo. Myśl. Sens. To, co jest esencją Mądrości. Stanowi fundament
Piękna, Nieskazitelności. Jest atrybutem Kreatora, Pierwszej Przyczyny.
I Bogiem było Słowo.
Słowo. Myśl. Sens. To, co trwa przed wszystkim i nad wszystkim. Także
przed materią i nad materią. To, co JEST. Absolut.
A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. (J,1,14)
Słowo. Myśl. Sens. To, co ogrzewa i rozświetla Rzeczywistość.
Przyrodzoną i nadprzyrodzoną. Stanowi fundament Miłości. Miłości tak
potężnej, że zdecydowanej zbawić świat, który od Niej się odwrócił.
Dziś Święta. To prawda, powinieneś trochę odpocząć. Jest taki atrakcyjny
program telewizyjny. Kusi potrawami stół. Lecz znajdź kilka minut. Wyłącz
telewizor. Pogaś światła.
W blasku choinkowych świec podumaj chwilę.
Nad Słowem.
Nad Myślą.
Nad Sensem.
31.XII.1995 - Świętej Rodziny - Jezusa,
Maryi i Józefa
Herod będzie szukał Dziecięcia, aby je zgładzić. (Mt 2,13)
Narkotyk władzy. Coś, co zamienia ludzi w bezwzględne bestie. Uruchamia
mechanizmy cynizmu, zazdrości, obnaża małość, pychę, pcha do nieuczciwości,
nawet zbrodni.
Herod umarł i Jezus mógł spokojnie powrócić z Egiptu. Ale wraz z Herodem nie
zniknął narkotyk władzy. Przykładów jego działania można znaleźć w historii
wiele. Różnych: zabawnych i groteskowych, nieporadnych i okrutnych.
Przykłady takie obserwujemy i teraz. Jak inaczej wytłumaczyć pęd do władzy w
tak niewdzięcznych krajach, jak choćby nasz?
Herod obawiał się Jezusa. Bał się, że ten zabierze mu władzę. Tę świecką,
ziemską. Jak większość mu współczesnych, nie rozumiał istoty królestwa
Chrystusowego. Chrystusowe Królestwo nie włada przecież obszarami
geograficznymi. Chce władać naszymi sercami.
W tym sensie i ty możesz zostać Herodem. Możesz wypędzić Chrystusa ze
swojego serca, wpuścić tam zupełnie innego władcę.
Przed Tobą Nowy Rok. Zastanów się, komu oddasz władzę nad swym sercem w tej
kadencji.
7.I.1996 - II niedziela po Bożym
Narodzeniu
Przyszło do swej własności, a swoi Go nie przyjęli. (J 1,11)
Dwa tysiąclecia temu w chatce nazaretańskiej Słowo przyjęło ciało człowieka.
Dwa tysiąclecia temu Światłość zajaśniała nad betlejemską grotą. W targanym
okrutnymi wichrami historii świecie pojawił się ledwie zauważalny, zda się
bezbronny, Podmuch Miłości.
Już się zdawało, że przegrał, ukrzyżowany na Golgocie. Nic dziwnego. Biorąc
rzecz na chłodny rozum, jest On bez szans. Cóż bowiem może stawić czoła
machinie przemocy zdolnej w jeden moment obrócić w zgliszcza owoce żmudnej
wieloletniej pracy?
A jednak ten nikły Podmuch potężnieje. Ogarnia kolejne kraje i kontynenty.
Jednoczy ludzi dobrej woli - czyli tych, którzy poczuwają się być Jego
własnością. Którzy Go przyjęli.
I ty możesz ukrzyżować Jezusa.
I ty możesz przyjąć Słowo.
Wybieraj.
14.I.1996 - Święto Chrztu Pańskiego
Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie. (Mt 3,17)
Chrzest Janowy niósł oczyszczenie z grzechów (baptein - zanurzać,
obmywać). Czemu więc Jezus - Bóg Wcielony - poddaje się temu rytuałowi?
Pytanie to musiał postawić sobie sam Jan, skoro wzbraniał się przed ową
posługą: „to ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie?”
(Mt 3,14)
Czyniąc tak, Jezus poddaje się woli Ojca i schodzi pokornie między
grzeszników. W ten sposób zapowiada, że bierze na siebie grzechy świata. On
sam nie potrzebuje chrztu: Mateusz podaje, że „natychmiast wyszedł z wody”(Mt
3,16), inaczej niż inni, którzy wyznawali wówczas swoje grzechy.
Akt chrztu Jezusa kończy się uwierzytelnieniem Jego misji. Sam Bóg uznaje Go
za Swego Syna, dając do zrozumienia, że będzie aprobował wszystko, co On
powie i uczyni.
Niejeden powie: „rozstąpiły się niebiosa”? „gołębica?” Naiwniactwo. Któż
uwierzy w takie bajania pod koniec XX wieku?
A cóż ci trzeba, byś uwierzył? Ryku statku kosmicznego? Porażającego błysku
laserów?
To jest dopiero naiwniactwo.
21.I.1996 - III niedziela zwykła
Nawracajcie się, albowiem bliskie jest Królestwo Niebieskie. (Mt 4,17)
„nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło” - wieszczył prorok
(Iz 9,1). Słowa te spełniły się dokładnie, nawet w sensie geograficznym
(Izajasz wymienia w proroctwie, o jakie tu ziemie chodzi). Lecz spełnienie
owego proroctwa ma charakter bardziej uniwersalny. Jezus istotnie rozpoczął
głoszenie Ewangelii w Kafarnaum, na pograniczu Zabulona i Neftalego. Ale
światło wzeszło przecież wszystkim mieszkańcom krainy śmierci.
Wołanie Chrystusa „Nawracajcie się...” nie przebrzmiało wraz z Jego
odejściem. Hańba krzyża miała w zamysłach Jego wrogów zniweczyć nie tylko
Jezusa - przede wszystkim Jego niebezpieczną naukę.
Tymczasem stało się odwrotnie. Głos Ukrzyżowanego powędrował w przestrzeń,
powędrował w czas. Dotarł do Rzymu i podbił całe Imperium, przeciwstawiając
siłę niewinności potędze niezwyciężonych przecież legionów. Dotarł do
wszystkich zakątków Europy, Azji Afryki, obu Ameryk...
Czy dotarł już do ciebie?
28.I.1996 - IV niedziela zwykła
Błogosławieni… (Mt 3,17)
Osiem Błogosławieństw to przykazania Chrystusa. Zostają one ogłoszone na
górze, podobnie jak na górze został objawiony Mojżeszowi Dekalog.
Góra jest symbolem doniosłości, ważności przekazanych słów. Dlatego Dekalog
jest fundamentem Starego Przymierza. Dlatego Osiem Błogosławieństw jest
fundamentem Ewangelii Jezusa.
Osiem Błogosławieństw nie neguje Dekalogu, tylko go uzupełnia. O ile bowiem
Dekalog formułuje zakazy, Błogosławieństwa wskazują, co trzeba czynić, jak
żyć, by zdobyć uznanie Boga. Niegdzie tak wyraźnie jak tutaj nie
doświadczamy wolności, którą oferuje Chrystus. System zakazów to
zniewolenie. System błogosławieństw - to wskazanie, rada, sugestia.
Nic dziwnego. Przecież do miłości nie można przymusić.
4.II.1996 - V niedziela zwykła
Wy jesteście solą ziemi… Wy jesteście światłem świata. (Mt 5,13.14)
Mówimy o kimś, kto jest bez wyrazu: taki „niesłony”. Sól nadając smak
potrawie, nadaje jej wyraz.
Jezus nazywa uczniów solą ziemi. Ziemi, z której wzrośliśmy. Solą - czymś,
co nadaje wyraz światu. Będąc solą ziemi, uczeń Chrystusa nosi w sobie Sedno
świata. Głosząc Dobrą Nowinę, uczeń Chrystusa nadaje światu Sens.
Mówimy: „on mnie oświecił”, chcąc poinformować, że nam coś wyjaśnił. Światło
nadaje rzeczom blask. Pokazuje, jakie są. W świetle widzimy lepiej rzeczy,
widzimy lepiej drogę. W ciemności wszystkie rzeczy wydają się podobne. Idąc
w ciemności, często się potykamy.
Jezus nazywa uczniów światłością świata. Światłością - czymś, co rozjaśnia
drogę. Będąc światłem świata, uczeń Chrystusa przeciwstawia ciemności świata
światło Dobrej Nowiny.
Jesteś katolikiem, praktykujesz. Chodzisz, jak przykazano, co niedziela do
kościoła, do spowiedzi. Posyłasz dzieci na religię.
Czy jesteś jednak solą ziemi?
Czy jesteś światłością świata?
11.II.1996 - VI niedziela zwykła
Niech wasza mowa będzie: tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego
pochodzi. (Mt 5,37)
Są takie ryby, które lubią mętną wodę, są też takie, które lubią czystą.
Są ludzie, którzy świetnie się czują w świecie pełnym niejasności, płynnych
reguł gry, niedomówień. Pozbawiony niezmiennych zasad i reguł postępowania
świat daje im wielkie możliwości. Np. taka prosta i zdawałoby się - ze
wszech miar jednoznaczna sprawa jak status wykształcenia okazuje się nagle
rozmyta! Nagle pewne oczywistości wymagają wykładni Trybunału
Konstytucyjnego - oczywiście, z powodu bardzo szczególnych okoliczności,
jakie im towarzyszą. Ludzie owi, jeśli mówią „tak”, lub „nie” zwykle dodają
jakieś „ale”.
Są ludzie, którzy nade wszystko cenią sobie jednoznaczność. Uznają prostotę
i niezmienność zasad. Szanują prawo bez względu na to, czy w danym momencie
jest ono dla nich korzystne, czy nie. Np. zagładę nienarodzonego będą
nazywać zabójstwem bez względu na histeryczną wrzawę usiłujących ich
ośmieszyć euroentuzjastów. Albo publicznie opowiedzą się za wartością
dziewictwa lub małżeńskiej wierności mimo pogardliwych uśmieszków
„nowoczesnego” otoczenia. Ludzie owi, gdy mówią „tak” lub „nie” myślą „tak”
lub „nie”. I nie potrzebują niczego dodawać.
„Niech wasza mowa będzie: tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego
pochodzi”.
18.II.1996 - VII niedziela zwykła
Słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi. (Mt 5,45)
Tak lubimy ferować wyroki. Tak lubimy usprawiedliwiać wszelkie swoje
postępki. Tak lubimy rewanżować się krzywdą za krzywdę. Wygląda na to, że
prawo Mojżesza zapadło w nas głębiej, niż przykazania Ewangelii. A przecież
jesteśmy przede wszystkim wyznawcami Jezusa.
Lecz przecież chrześcijaństwo jest znakiem sprzeciwu. Przecież nie dalej jak
przed tygodniem słyszeliśmy: „niech mowa wasza będzie; „tak, tak; nie,
nie” (Mt 5,37).
Czego się trzymać? Jak być bezkompromisowym w nazywaniu zła złem, skoro mamy
miłować nieprzyjaciół swoich?
Miłować nieprzyjaciół nie oznacza miłować zła. Ofiarujemy wszystkim swą
miłość, zachowując prawo do nazywania zła złem. Powiedzieć komuś „źle
czynisz” może być dyktowane zarówno miłością jak i chęcią rewanżu.
W czasie „solidarnościowej odwilży” studencki tygodnik „Itd” usiłował
ośmieszyć ks. Małkowskiego, który powiedział, że chrześcijanin ma obowiązek
kochać komunistów, a jednocześnie ma obowiązek nienawidzić komunizm. Nie
mieściło się to w głowach panów redaktorów, którym wówczas szefował obecny
Prezydent. Tymczasem w tej lapidarnej wypowiedzi mieści się rozwiązanie
owego, zdawałoby się, paradoksu. Zło jest złem i nim pozostanie. Lecz
człowiek, nosiciel owego zła, nigdy nie pozostanie obojętny Bogu, Który
zawsze będzie otwarty na jego nawrócenie.
Człowiek, nawet jeśli jest zatwardziałym złoczyńcą, zawsze zasługuje na
Twoją miłość.
Nie myśl, że tylko za Ciebie Chrystus umarł na krzyżu.
25.II.1996 - I niedziela Wielkiego Postu
Dam ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon. (Mt 4,9)
Świat atakuje nasze zmysły ze wszystkich stron. W każdej sekundzie wysyła ku
nam miliony bodźców. Ten zmasowany atak zmusza nas do uległości. Zapominamy,
że zmysły bywają zawodne. Wierzymy im bezgranicznie. „To jasne, jak na
dłoni” - mówimy. „Słyszałem na własne uszy” - upieramy się. „Nie uwierzę,
póki nie dotknę” - powtarzamy za niewiernym Tomaszem.
Są ludzie umiejący wyzwolić się z niewoli zmysłów. „Najważniejsze jest
niewidoczne dla oczu” - mówi Saint de Exupery ustami Małego Księcia.
I dodaje: „Dobrze widzi się tylko sercem”.
Świat kusi Cię bogactwem materii. Urzeczony jej blichtrem, gotów jesteś
oddać wszystko za to, by mieć. Wszystko: nawet swą godność, honor,
tożsamość.
Opanuj się. „Więcej być” jest ważniejsze od „więcej mieć” - poucza Cię
polski Papież.
A może On nie jest już dla Ciebie autorytetem? Więc popatrz na samego
Mistrza. Przyjrzyj się, jak w pustynnej ciszy stawia czoła kusicielowi.
A może sądzisz, że Złego nie ma? To teraz takie modne...
W takim razie gdzie widzisz sens Krzyża?
Wielki Post. Okazja, by zmierzyć się ze swoim szatanem.
3.II.1996 - II niedziela Wielkiego Postu
Panie, dobrze, że tu jesteśmy. (Mt 17,4)
Tylko trzech najbliższych Panu uczniów przekroczyło ów szczególny próg
wtajemniczenia, mogąc naocznie przekonać się o boskości Jezusa. Dlaczego
tylko trzech? Dlaczego nie stało się to na oczach tłumów? A może jeszcze
lepiej byłoby na Forum Romanum, w centrum ówczesnej cywilizacji, tak,
aby fakt ów uchwyciło skrzętne pióro rzymskiego skryby i wszyscy, tak
wierzący w magię naukowo pozytywnej, metodologicznie poprawnej historii,
mielibyśmy dowód ów jak na dłoni...
A tu jeszcze, wracając, Jezus napomina uczniów: nikomu o tym nie
rozpowiadajcie... Po co te sekrety?
Bóg skazuje nas na katusze wiary - skarżymy się czasami. Jest wszechmocny,
czy nie mógł tak „ustawić” wszystkiego, żeby była pewność? Jak dwa a dwa
równa się cztery?
Ale wiara to też pewność. Inna niż wiedza. Za „dwa a dwa równe cztery” nikt
życia by nie oddał. Za wiarę oddawały miliony.
Jeśli wiem - nie zostaje mi żaden wybór. Jakże absurdalny byłby mój upór -
że dwa a dwa równa się pięć!
Jeśli wierzę - to jest mój wybór. Moja wola.
Jest Twoim wolnym wyborem uwierzyć, że Piotr, Jakub i Jan rzeczywiście byli
w przedsionku nieba. Że było im tam dobrze.
10.III.1996 - III niedziela Wielkiego
Postu
Daj mi pić. (J 4,7)
Cóż do picia może dać Jezusowi Samarytanka?
Cóż może zaoferować Wszechmogącemu Bogu człowiek?
A jednak Chrystus oczekuje, że ona ugasi Jego pragnienie. Jest Mu potrzebny
jej gest pomocy bliźniemu.
A jednak Bóg oczekuje od człowieka na każde świadectwo jego miłości do
innego człowieka. W nim właśnie - w bliźnim, jak w zwierciadle, możesz
ujrzeć Boga.
Chrystusowi potrzebna jest śpiesząca z pomocą Samarytanka, bo tylko wtedy On
może podać jej swoją Wodę. Wodę wytryskającą ku życiu wiecznemu.
Bogu potrzebna jest miłość człowieka. Choć jest wszechmogący, sam jej wziąć
nie może - bez twego przyzwolenia.
Przecież po to uczynił cię wolnym.
17.III.1996 - IV niedziela Wielkiego
Postu
Cały urodziłeś się w grzechach, a nas śmiesz pouczać? (J 9,34)
Mówi. Jeśli pada to słowo, liczą się trzy rzeczy: że mówi, kto mówi oraz co
mówi. Która z nich jest najważniejsza?
Uważny obserwator zauważy, że dla wielu liczy się to, kto mówi. Czasem
człowiek w autobusie powie rzecz mądrzejszą od polityka w telewizji - cóż z
tego, kiedy on nie jest kimś... Jak wielu daje wiarę słowom tylko dlatego,
że są wydrukowane w gazecie! Jeśli uda się nam na chwilę wyzwolić z magii
nazwiska jaka zawisła nad mówcą, dostrzegamy miałkość jego mowy. Dostrzegamy
banalność sformułowań, truizm, a nawet brak treści... Mówca ów staje się dla
nas groteskowy, zaś fascynacja widoczna na twarzach słuchaczy znajdujących
się w niewoli magii nazwiska śmieszna - całkiem jak wtedy, gdy obserwujemy
wideoklip w telewizji - z wyłączonym dźwiękiem.
Lecz magii tej ulegamy mimo woli. Również jako chrześcijanie. Spijamy każde
słowo z ust Papieża, nie bacząc na to, że tak samo mówi niepozornie
wyglądający wikary...
A cóż dopiero, gdy mówcą jest grzesznik. On będzie nas pouczał?!
Po to masz uszy, abyś słyszał, że mówi.
Po to masz oczy, abyś widział, kto mówi.
Po to masz rozum, abyś wiedział, co mówi.
24.III.1996 - V niedziela Wielkiego
Postu
Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. (J 11,21)
Zdanie Marty przewija się przez historię wiary. A raczej niewiary - jest
bowiem jej świadectwem. Potrafimy robić wyrzuty - wszystkim, tylko nie
sobie. Bogu także. O zdarzające się nam przypadłości losu, (zwłaszcza te
dokuczliwe) obwiniamy Boga. W rozżaleniu pouczamy Go, jak powinien był
postąpić w zaistniałej sytuacji.
Czujemy się pokrzywdzeni. Ponuro rozglądamy się wokół. Zauważamy same tylko
blaski życia sąsiadów, tak ostro kontrastujące z samymi tylko cieniami
naszego losu. Z właściwą sobie spostrzegawczością dostrzegamy wszelkie skazy
w postępowaniu sąsiadów. Do kościoła chodzi od przypadku do przypadku - a do
spowiedzi to już tylko dwa razy w rok... Za co, Panie go tak wyróżniasz?
Trapią nas choroby. Ledwie wyleziemy z jednej, już się przyplącze następna.
„Panie, choruje ten, którego kochasz” (J 11,3) - wzdychamy słowami
sióstr Łazarza. A tu nic się nie poprawia. Czujemy się osamotnieni, chwilami
nawet oszukani. „Panie gdybyś tu był...” A może nawet, gdy jest już naprawdę
ciężko: „Panie, gdybyś był...”
W Ewangelii nie znajdziemy lekarstwa na choroby swego ciała. Ale znajdziemy
pokrzepienie. „Choroba ta nie zmierza ku śmierci” (J 11,4)
„Panie gdybyś tu był...”
Opanuj się. On tu jest. Nie umrzesz.
Chyba że sądzisz, iż ty - to tylko ciało.
31.III.1996 - Niedziela Palmowa
Hosanna na wysokościach. (Mt 21,10)
Show must go on - przedstawienie musi trwać - śpiewał jeden z
rockowych idoli.
Gdy się tak głębiej zastanowić nad sensem Niedzieli Palmowej, znajdziemy w
niej ilustrację tego sloganu. Jest w tym coś przerażającego: Jezus, mając
pełną świadomość nadciągających tragicznych wydarzeń, świadomość totalnego
odrzucenia przez jerozolimski tłum, świadomość zdrady Judasza, miałkości i
tchórzostwa najbliższych mu uczniów, wyraża zgodę na ową wielką
„manifestację solidarności” - jak dzisiejszym językiem nazwalibyśmy epizod
Niedzieli Palmowej. Mało tego - sam bierze aktywny udział w przygotowaniach,
„organizując” oślicę. Przykłada rękę do czegoś, co - w perspektywie wydarzeń
Wielkiego Tygodnia - wydaje się być grą pozorów, farsą, powierzchownym
kaprysem tłumu... Dlaczego?
Dlaczego „przedstawienie musi trwać”? Skąd ten sentyment do procesji,
korowodów, pochodów, wieców, akademii? Przypomina się znane rzymskie
powiedzenie „chleba i igrzysk”. Czy naprawdę tutaj należy szukać sensu
wszelkich zbiorowych imprez, w których dochodzi do erupcji emocji
uczestników, niestety po to tylko, by „przeminęły z wiatrem” - natychmiast
po rozejściu się tłumów...
Jezus umarł na krzyżu za wszystkich. Także za swych prześladowców.
Jak myślisz - kto tu jest większym prześladowcą - rzymski sołdat, czy
wiwatujący uczestnik Niedzieli Palmowej?
7.IV.1996 - Zmartwychwstanie Pańskie
Zabrano Pana z grobu... (J 20,2)
To zdrowy rozsądek kazał Marii z Magdali raczej przypuszczać, że ktoś ukradł
zwłoki Jezusa, niż że miał miejsce akt zmartwychwstania. A przecież ona
znała Jezusa, była naocznym świadkiem Jego cudów, zapewne widziała też
wskrzeszenia; jeśli nie, to o nich słyszała. Zresztą wszyscy uczniowie,
koniec końców synowie znanego ze zdrowego rozsądku narodu żydowskiego, mieli
opory z przyjęciem do wiadomości tak niewiarygodnego faktu jakim jest
Zmartwychwstanie. Kto wie, jak to wszystko by się skończyło, gdyby Jezus nie
dał namacalnych dowodów?...
Zdrowy rozsądek jest w pewnym sensie nieprzyjacielem wiary. Żadna sztuka
uwierzyć w to, że w Opolu spadł wczoraj deszcz, nawet jeśli u nas nie
padało. Znacznie już trudniej dać wiarę temu, że w Jakucji mają plantację
palm kokosowych.
Dlaczego jednak nie zawsze słuchamy zdrowego rozsądku?
Przez nadzieję. Ona potrafi nas skusić do buntu przeciw niemu. Gramy w
Totka, choć mamy świadomość nikłości szans wynikającej z rachunku
prawdopodobieństwa. Lecz tli się nadzieja.
Ta nadzieja przygnała nas wszystkich dziś na rezurekcyjną mszę. Wbrew
zdrowemu rozsądkowi wierzymy, że to, co dwa tysiące lat temu uczynił
Chrystus, będzie też naszym udziałem.
On nam to obiecał.
14.IV.1996 - II niedziela wielkanocna
Pan mój i Bóg mój! (J 20,31)
Jesteśmy dziś świadkami skarcenia Tomasza, który dzięki temu epizodowi
przeszedł do historii z przydomkiem niedowiarka. On także hołdował zdrowemu
rozsądkowi, przeto nie chciał „dać wiary” (tak na marginesie: w akcie wiary
każdy z nas jest suwerenem; może ją „dać” lub nie. Do wiary nie można przeto
nikogo zmusić siłą. Dotyczy to nie tylko nas; także samego Boga.)
Wielu z nas pewnie zazdrości apostołom tego komfortu, jaki daje pewność
doświadczenia. Widząc Zmartwychwstałego, nie musieli oni wierzyć wbrew
zdrowemu rozsądkowi. Ta zazdrość wywodzi się zapewne z systemu wartości,
jaki zafundowała nam nowożytna cywilizacja techniczna. Ona bowiem
dowartościowała doświadczenie jako źródło wiedzy i zdrowy rozsądek jako
receptę na rozumienie świata.
Chrystus uczy jednak inaczej: błogosławieni, którzy nie widzieli a
uwierzyli (J 20,29). Nie oznacza to, że ci, którzy chcą widzieć, będą
potępieni. Oznacza to jednak inną perspektywę wartości niż ta, której
hołduje współczesny świat. Według niej wiara stoi wyżej niż wiedza.
Zresztą to nieprawda, że nie mieliśmy okazji dotknąć Chrystusa. Tak naprawdę
dzień w dzień spotykamy Go, rozmawiamy z Nim.
Bywa głodny, spragniony, bezdomny, więziony...
21.IV.1996 - III niedziela wielkanocna
... w drodze do wsi zwanej Emaus. (Łk 24,13)
Droga do wsi zwanej Emaus jest smutna. Za nami to, co rozgrzało nasze serca,
rozjarzyło łunę nadziei a potem rozprysło się jak bańka mydlana. Przed nami
jutro pełne niepewności, życie na powrót szare, beznadziejne. Droga do wsi
zwanej Emaus wiedzie od ukrzyżowanego Sensu donikąd...
Któż z nas nie wędrował tym traktem?
Lecz na drodze do Emaus można spotkać Wędrowca. Można zawiązać z Nim
rozmowę, wnet okaże się, że ma On receptę na naszego „moralnego kaca”: „O
nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia...” (Łk 24,25).
Zacznie mówić, objaśniać... Chwila - i znów poczujemy mocny grunt pod
nogami. Sens zejdzie z krzyża, podąży za nami. Rychło nas wyprzedzi - przed
nami już nie sama tylko szara beznadzieja...
Nadejdzie wieczór, czas poszukania schronienia na noc. Nasz Towarzysz w
wędrówce będzie okazywał że chce iść dalej...
Pamiętaj, aby go zatrzymać. Być może rozpoznasz Go po łamaniu chleba?
28.IV.1996 - IV niedziela wielkanocna
Ja jestem bramą owiec. (J 10,7)
Duszpasterstwo. Tak powszechnie przyjęło się słowo, że już nie dostrzegamy,
jakie jest dziwne. Gdy go wziąć dosłownie - wręcz śmieszy. Jak można „paść
duszę”?
Oczywiście, ani tego słowa, ani wielu innych nie traktujemy dosłownie.
Słysząc, że ktoś zachował zimną krew, nie wyobrażamy sobie, że włożył
probówkę do lodówki. Mówimy, że język jest metaforyczny, symboliczny.
Porównanie Jezusa do pasterza pochodzi od Niego samego. Nie dziwota, naród
izraelski w tym właśnie zawodzie się „wyspecjalizował”. Mimo to uczniowie
nie zrozumieli przypowieści o dobrym Pasterzu! Trzeba było bardziej
dosłownie: „Ja jestem bramą owiec”.
Oznacza to również, że my jesteśmy owcami. Jak one po rozległych
pastwiskach, tak my biegamy bezradnie po świecie, szukając swego Pana.
Niektóre owce zniechęciły się tymi poszukiwaniami i powiedziały, że pasterza
nie ma. „Owca - to brzmi dumnie” - twierdzą.
Czy Pasterz jest naprawdę? Nie wiemy. Jesteśmy w końcu tylko głupiutkimi
owcami. Lecz nawet używając niewielkiego owczego rozumu, możemy zauważyć, że
ogromna większość owiec poszukuje swego pasterza. Fenomen religii towarzyszy
rozwojowi każdej kultury, każdej cywilizacji. Owce białe, czarne, żółte,
czerwone, wszystkie bez wyjątku, z dramatycznym wysiłkiem szukają swego
Pasterza.
Gdyby Go nie było - dawno pożarłby nas wilk nienasyconej Materii.
5.V.1996 - V niedziela wielkanocna
W
domu Ojca mego jest mieszkań wiele. (J 14,2)
Ile? Jezus nie mówi dokładnie. Powiada: „wiele. Gdyby tak nie było, tobym
wam nie powiedział” (J 14,2).
Człowiek jest istotą dociekliwą. Wieki chrześcijaństwa wypełnione są
nieporadnymi próbami ogarnięcia wyobraźnią Królestwa Niebieskiego. Próby te
owocowały w szczytowych momentach zacietrzewionymi sporami o ilość aniołów
mieszczących się na główce szpilki. Ten przykład winien nam uświadomić, jak
naiwni bywamy w swych domniemaniach. Jak dalece może posunąć się nasza
antropomorfizacja.
Istnieje takie pojęcie: teologia negatywna. Z grubsza można opisać jej sedno
zdaniem: „o Bogu najwięcej można powiedzieć, milcząc.” Wydaje się, że z
powodzeniem można to odnieść do Królestwa Niebieskiego. Wszelkie próby
ogarnięcia jego istoty przez człowieka, zanurzonego w materii i materią
ograniczonego, muszą spalić na panewce. Świadom tego, Jezus przedstawiał
rzeszom owo Królestwo w analogiach, w metaforach. Używał przypowieści.
Analogie, jak to zwykle bywa, kuleją. Używając języka ścisłego,
powiedzielibyśmy, że są aproksymacją, przybliżeniem. Wszelkie próby
dosłownego ich rozumienia pachną infantylizmem. Jezus przestrzega nas przed
tym, inaczej po cóż podkreślałby za każdym razem: „Królestwo Niebieskie
podobne jest...”
Czy więc jest sens absorbować umysł, strzępić języki, roztrząsając
detaliczne kwestie Królestwa Niebieskiego? Co chcemy wiedzieć? Czy będziemy
tam sobą? Jeśli tak - to gdzie będą nasze przywary? Bez nich wszak sobą już
nie jesteśmy! Oto najlepszy przykład, do jakich paradoksów prowadzi nas
próba zrozumienia naszym siermiężnym rozumkiem rzeczy nie z tego świata.
Czyż nie powinno nam wystarczyć zapewnienie Mistrza z Nazaretu: że mieszkań
jest wiele?
Nie powinniśmy się martwić o ciasnotę w niebie. Dla każdego miejsca starczy.
Obyśmy tylko na nie zasłużyli.
12.V.1996 - VI niedziela wielkanocna
Jeżeli mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania.
(J 14,15)
Cóż znaczy - kochać kogoś?
Znaczy przede wszystkim - być mu wiernym.
Cóż znaczy - być wiernym?
Znaczy przede wszystkim - nie zawieść jego zaufania.
A cóż znaczy - zawieść zaufanie?
Znaczy przede wszystkim - sprzeniewierzyć się.
Co znaczy - sprzeniewierzyć się Bogu?
To znaczy - odmówić Mu posłuszeństwa.
Czy naprawdę możemy odmówić posłuszeństwa Wszechmogącemu Bogu?
Możemy. Wszak On uczynił nas wolnymi. Choć to może wyglądać przerażająco -
Bóg bywa bezsilny wobec nas, wobec naszych suwerennych decyzji. Inaczej
gdzie byłaby nasza wolna wola?
Będąc Bogiem, Jezus dysponował Boską wszechmocą. Będąc równocześnie
człowiekiem, Jezus rozumiał i akceptował wolność wyboru. Dlatego mówił o
miłości. Do niej nie można zmusić, miłość przez zniewolenie jest wszak nie
do pomyślenia. Tylko poprzez miłość możemy przestrzegać bożych przykazań,
zachowując własną wolność.
Tylko przestrzegając Jezusowych przykazań możemy twierdzić, że Go kochamy.
Odprawiając mszę dla dzieci, nasz Proboszcz ma taki zwyczaj, że po Komunii
prosi o wyciszenie i „wmyślenie się” w zdanie: „Panie Jezu, kocham Ciebie”.
Sprawdź od czasu do czasu, czy jeszcze przechodzi Ci ono przez usta.
19.V.1996 - VII niedziela wielkanocna
A
teraz Ty, Ojcze, otocz Mnie u siebie tą chwałą, którą miałem u Ciebie
pierwej, zanim świat powstał. (J 17,5)
„pierwej, zanim świat powstał...” Któż może tak mówić?
Gdyby Jezus był zwykłym człowiekiem, powiedzielibyśmy: mowa szaleńca.
Gdyby był tylko prorokiem, powtórzylibyśmy za faryzeuszami: bluźni.
Gdyby był Mesjaszem, skrojonym na miarę wyobrażeń współczesnych Mu ludzi (a
może i nas samych...), uznalibyśmy słowa te za alegorię, ot, taki sobie
poetycki zwrot.
„Pierwej, zanim świat powstał”. Tak mógłby mówić jedynie Bóg. Tak
mógłby mówić Bóg-Człowiek-Zmartwychwstały - więc chyba bardziej już Bóg, niż
człowiek.
Lecz przecież tak mówi tenże Bóg-Człowiek-Jeszcze-Nie-Zmartwychwstały, w
czasie Ostatniej Wieczerzy. Podobnie - ku zgorszeniu obecnych - mówił trochę
wcześniej: „Zaprawdę, powiadam wam: Zanim Abraham się stał, JA JESTEM”
(J 8, 58). Zgorszenie Żydów kazało im chwycić za kamienie. Tak mógłby wszak
mówić jedynie Bóg, a nie jakiś rabbi z prowincjonalnego Nazaretu.
My już wiemy, że to mówił Bóg. Lecz nadal dalecy jesteśmy od zrozumienia
tych słów: „pierwej, niż świat powstał”.
Lecz czy musimy rozumieć?
Czyż nie starcza nam to, co kryje się w Małym, Białym Opłatku?
26.V.1996 - Zesłanie Ducha Świętego
Nagle spadł z nieba szum. (Dz 2,2)
Jakże tchórzliwe są nasze serca. W latach komunizmu jeździło się na
niedzielną mszę z dala od własnej parafii, (żeby nie podpaść), chrzciło
dzieci na osobności (by sobie kariery nie zrujnować), ukradkiem zdejmowało
się czapkę przed kapliczką (bo to wstyd). Publicznie się przeżegnać to
umiała zahukana kobiecina ze wsi, gdy pociąg ruszał; zażenowani (a może i
zawstydzeni) odwracaliśmy wzrok... Publicznie, i to na oczach całego świata
umiał się też przeżegnać polski skoczek narciarski, prostolinijny góral,
wprawiając tym w zakłopotanie telewizyjnego sprawozdawcę.
Jakże tchórzliwe są nasze serca. Daliśmy sobie „wcisnąć kit”, że wiara to
wstecznictwo, atrybut nieuków i takich tam prostych, zahukanych chłopek.
Aż tu przyszedł z nieba szum: wybrali nam Polaka na Stolicę Piotrową!
Przyjeżdża i mówi na Placu Zwycięstwa: „Niech przyjdzie Duch Twój i odnowi
oblicze ziemi. Tej ziemi” - podkreśla, byś nie miał wątpliwości.
Umęczony Naród podniósł wzrok. Poszukał swej godności. Powiedział „nie” złu
i kłamstwu.
Duch przychodzi w wichrze i żarze. Wicher smaga, żar rozgrzewa serca. Odwaga
tanieje.
Lecz wicher i żar przemijają. A nam wydaje się, że to Duch odchodzi.
Jakże tchórzliwe są nasze serca.
2.VI.1996 - Uroczystość Trójcy
Przenajświętszej
Tak Bóg umiłował świat... (J 3,16)
Jakże nam w to wierzyć? Nam zanurzonym w materialnej rzeczywistości, nam
kurczowo trzymających się marności tego świata? Jakże nam w to wierzyć, gdy
wokół tyle zła, nienawiści, okrucieństwa, zwykłej niesprawiedliwości, o
której mówimy, że woła o pomstę do nieba?
Gdzie jest Bóg? - wołamy, widząc rzesze głodnych w Etiopii, Bangladeszu,
masakry w Rwandzie, ludobójstwo na Bałkanach. Naprawdę tak umiłował świat?
Naprawdę. Lecz, aby to zrozumieć, nie wolno zatrzymać się, trzeba czytać
dalej: „... aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, lecz miał
życie wieczne” (J 3,15). I dalej: „... a kto nie wierzy, już został
potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego”(J 3,18).
„Każdy, kto w Niego wierzy”... Czy można wierzyć w Chrystusa,
uczestnicząc jednocześnie w aktach masakry i ludobójstwa? To absurd.
„Lecz miał życie wieczne”. Wieczne, nie doczesne. „Królestwo moje
nie jest z tego świata” (J 18,37).
Tak kurczowo trzymamy się marności tego świata, że wciąż o tym zapominamy.
6.VI.1996 - Boże Ciało
Chlebem, który Ja dam, jest moje Ciało za życie świata. (J 6,52)
Ciało Chrystusa - mówi kapłan, pokazując nam mały, biały opłatek. Amen -
odpowiadamy. W ten sposób liturgia Komunii czyni zadość całkowicie
świadomemu i dobrowolnemu aktowi przyjęcia Eucharystii. Kapłan mówi Ci, co
trzyma przed Tobą, żebyś potem nie mówił: „nie wiedziałem, myślałem, że to
po prostu mały, biały opłatek”. Odpowiadasz „amen”: tak, wiem, chcę.
Mały, biały opłatek. Jego Ciało za życie świata. Nie tylko za moje, Twoje,
sąsiada. Za życie świata.
Cóż to znaczy: za życie świata? I dlaczego „Ciało za życie świata”?
Czemu nie „na pokarm światu?”
„Za życie świata”, bo Chlebem świata jest Ofiara Chrystusa. To Ona go
ożywia, budzi z letargu grzechu. Eucharystia uobecnia Ofiarę w Chlebie -
opłatku, który spożywamy w nadziei zachowania życia wiecznego, tak, jak On
nam to obiecał: „kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki” (J 6,
59).
Tak oto świat został nakarmiony Ofiarą; od tej pory nie zmierza donikąd.
Zmierza ku Chrystusowi.
Tak oto człowiek otrzymał Chleb z Nieba; odtąd nie jest wyłącznie zlepkiem
atomów skazanych na rozproszenie. Jest nieśmiertelny, na obraz
i podobieństwo Stwórcy.
9.VI.1996 - X niedziela zwykła
Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy źle się mają. (Mt 9,13)
Ku wielkiemu zgorszeniu współczesnych, Chrystus obcuje z grzesznikami różnej
maści. Zbulwersowanych poucza tym prostym, logicznym zdaniem, na które
trudno znaleźć replikę: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy
źle się mają.”. Na ile znam życie, brak repliki nierzadko rozbudza
tłumioną złość: jakże często jest ona towarzyszką naszej bezsilności!
Faryzeizm nie odszedł, nie jest też wyłączną domeną Starozakonnych.
Zgorszenie towarzyszące wyborowi celnika Mateusza na apostoła nieraz
znajdowało wierną replikę wśród chrześcijan. Przez wieki egzystował i wciąż
egzystuje stereotyp „człowieka drugiej kategorii”. Były czasy, że źle
widziano czarnych kapłanów, wytykano palcami księży decydujących się na
pracę „z marginesem”... Nie tak dawno słyszałem o pewnych studentkach, które
po wzniosłych przeżyciach na spotkaniu Ruchu Odnowy w Duchu Świętym wróciły
do akademika i domagały się, by „mniej świątobliwe” koleżanki zajęły się
sprzątaniem, bo one to już do wyższych celów są powołane...
Obecne czasy każą składać hołd tolerancji. Tolerancja to szlachetna idea -
dopóki każe z troską pochylać się nad przypadłością „innego” bliźniego.
Lecz tolerancja to także niebezpieczna iluzja - jeśli domaga się znaku
równości między normą i „innością”.
16.VI.1996 - XI niedziela zwykła
Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. (Mt 18,8)
Bezinteresowność. Czy w czasach raczkującego kapitalizmu, gdy zewsząd wciska
się nam wielkoświatowe (ponoć) slogany „bussines is bussines”, „time
is money”, nie jest ona jakimś wstydliwym anachronizmem?
W zasadzie nic nie mamy przeciwko porażającej logice tych słów. „Darmo
otrzymaliście, darmo dawajcie”. Owszem, dam, com darmo otrzymał, ale nie
to, „com se zdobył z trudem” - jak śpiewał kiedyś Kazimierz Grześkowiak.
Jeśli tak - to raczej nic nie damy. Przyjmując ten punkt widzenia, łatwo nam
będzie wykazać, że tak naprawdę wszystko zawdzięczamy sobie. Swym
wyrzeczeniom, swej krwawicy, swemu szczęściu...
A przecież tak naprawdę to niczego nie zawdzięczamy wyłącznie sobie. Jeśli
pracujemy, to dzięki temu, żeśmy zdobyli zawód, nauczyliśmy się, dzięki
posiadanemu umysłowi. Czy fakt, że posiadamy jakiś tam - lepszy, gorszy -
garnitur talentów też przypisujemy sobie? A jeśli nam udaje się to, co nie
do końca od nas zależy (mówimy wtedy o szczęściu) - to też nasza zasługa?
Jeśli tak, to może i dar życia przypiszemy sobie?
Wszystko zawdzięczamy Jemu. Życie, talenty, szczęście. Darmo otrzymaliśmy,
darmo więc powinniśmy dawać.
Przecież nawet dziecko wie, że prawdziwa Miłość jest bezinteresowna.
23.VI.1996 - XII niedziela zwykła
Nie bójcie się ludzi. (Mt 10,26)
Jak wiele rzeczy robimy ze strachu przed ludźmi! Nie chodzi nawet o złych
ludzi, bandytów, chuliganów w parku. Chodzi o zwykłych, poczciwych
znajomych, sąsiadów, krewnych. Troszcząc się o swój „image”, nierzadko
udajemy innych, niż naprawdę jesteśmy. Boimy się długich języków,
ośmieszenia...
W latach tzw. komunizmu baliśmy się ludzi inaczej. Baliśmy się przemocy,
choć nierzadko jej perspektywę imaginował nasz zastraszony umysł. Ale
przecież system ten wypracował obrzydliwy mechanizm donosicielstwa; w celowo
budowanej atmosferze wzajemnej nieufności łatwiej było rządzić.
Przerażającej skuteczności owego mechanizmu dopracował się stalinizm. Strach
jako produkt totalnej nieufności: oto namacalny „triumf” ateizującej
ideologii szermującej hasłem „Człowiek to brzmi dumnie”...
W latach wojny baliśmy się jeszcze inaczej. Baliśmy się człowieka jako
anioła śmierci. „Człowiek człowiekowi zgotował ten los” - napisała Zofia
Nałkowska. Dobrze zapamiętać, że człowiek. Nie Bóg. Ten w owych
makabrycznych latach towarzyszył ludziom podobnym Maksymilianowi Kolbe.
„Nie bójcie się ludzi” - mówi nam Chrystus. Jak to zrobić, wobec tak
przygnębiających doświadczeń niesionych przez historię?
Po prostu. Cóż ci może grozić ze strony bliźniego? Najwyżej cię ośmieszy. A
może na ciebie doniesie. W ostateczności może cię zabić.
A cóż to wszystko znaczy - jeśli naprawdę wierzysz?
30.VI.1996 - XIII niedziela zwykła
Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje. (Mt 10,40)
Rozesłanie apostołów. Wstęp do Chrystusowego kapłaństwa. Używając
dzisiejszego słownictwa, mówilibyśmy o praktykach. Studenci, późniejsi
nauczyciele wędrują do szkół po swój pierwszy kontakt z uczniami, pierwsze
dydaktyczne doświadczenia. Klerycy opuszczają na cały rok seminarium, by
skosztować prozy parafialnego życia. Pod troskliwym okiem proboszcza, a
także swych starszych kolegów - wikariuszy rozpoznają obszar swego
kapłańskiego posłannictwa. Cały rok. Jakżeby inaczej; czyż można nauczyć się
duszpasterzowania z teorii, w zacisznych salach wykładowych?
Ten system przygotowania adeptów kapłańskiej służby nieprzypadkowo kojarzy
się z rozesłaniem apostołów. W każdej dyscyplinie przychodzi kiedyś czas
samodzielności. Nie jest ona łatwa dla młodych, często nieśmiałych chłopców
(cwaniaków i tupeciarzy do seminarium raczej nie ciągnie). Stają przed
ołtarzem, czując na sobie ciekawe spojrzenia setek oczu. Mają głosić
homilię, a tu sucha krtań i pustka w głowie. Mają zaintonować pieśń, a tu
organista podaje trudną tonację. Przyzwyczajeni do monotonii seminaryjnego
rygoru trafiają w wir normalnego życia. Spotykają się z radością i smutkiem,
ze śmiechem szczęścia i rozpaczą. Tempo zdarzeń tego świata wydaje im się
zawrotne.
Przyjmijmy ich z życzliwością. Pomóżmy w tak trudnych, pierwszych krokach.
Przecież kto ich przyjmuje, Jego przyjmuje.
7.VII.1996 - XIV niedziela zwykła
...zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je
prostaczkom. (Mt 10,40)
Powiada św. Paweł, że mądrość tego świata jest głupstwem u Boga
(1Kor 3,19). Otrzymaliśmy w darze intelekt i bardzośmy z tego radzi. Czujemy
dumę, wynosimy się ponad piramidę wszelkich stworzeń. Miarą intelektu
wartościujemy też samych siebie. Tytani rozumu, „mózgowcy” otoczeni są z
reguły powszechnym szacunkiem, czasami wzbudzają zabobonny lęk. Ostatnie
wieki to tryumf nauki i techniki; lawina tzw. postępu zmiotła wszystko inne,
nadwątliła wiarę, skundliła kulturę, dokonała przerażających spustoszeń,
unifikując w wymiarze globalnym obyczajowość, systemy wartości: dziś czy to
na Czarnym Lądzie, czy w dalekiej Japonii dominuje stereotyp życia
przywleczony przez białego: praca, dom, samochód, giełda, stadion, kino,
telewizja... Taki to tryumf „białego” intelektu.
Któż z nas więc lubi, by nazywano go prostaczkiem? Jeśli już nie dysponujemy
imponującym intelektem, staramy się to ukryć (zjawisko owo dobrze ilustruje
dowcipne powiedzenie: jedynie rozum rozdzielił Pan Bóg sprawiedliwie, skoro
nie znalazł się nikt z pretensjami, że dostał za mało).
Tymczasem Chrystus dziękuje Ojcu za to, że objawił prawdę nie uczonym w
piśmie i faryzeuszom, lecz zwykłym prostaczkom: nieokrzesanym rybakom,
celnikom. Przecież to oni zostali wybrani na kapłanów Nowego Przymierza!
Przed nami wakacje. Pojedziemy w góry, nad morze, nad mazurskie jeziora.
Spotkamy wiele nowych twarzy.
Przyjrzyjmy się szczególnie prostaczkom. Jak się cieszą życiem. Jak żyją w
harmonii z przyrodą. Jak wielbią Boga. Tak po prostu - swoim prostym, choć
trudnym życiem.
14.VII.1996 - XV Niedziela Zwykła
Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. (Mt 13,
12)
Uczniowie i apostołowie to elita wybrana przez Jezusa. Tylko oni dostępują
poznania w Jezusie Mesjasza. Ogół ludu (dziś pewnie powiedzielibyśmy
„społeczeństwo”) nie otrzymuje tej wiedzy wprost, tylko pod osłoną symboli,
w przypowieściach. Ciekawe, że Jezus objaśnia je tylko uczniom, czyli
dopuszczonym do poznania tajemnicy.
Zagadnięty o to Nauczyciel odpowiada słowami, które mogą zbulwersować: Bo
kto ma, temu będzie dodane i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu
zabiorą również to, co ma (Mt 13,13).To jawna niesprawiedliwość –
chciałoby się krzyknąć.
O, tak! Już zdążyłeś przyzwyczaić się do egalitaryzmu, polubić go, prawda?
Za oświeceniowymi mędrcami powtarzasz ochoczo „Wszyscy ludzie są równi”.
Owszem, są – wobec Boga. Ale niekoniecznie w oczach Boga.
21.VII.1996 - XVI Niedziela Zwykła
Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa. (Mt 13,30)
Ateiści z upodobaniem „dowodzą”, że Bóg nie istnieje, argumentując, że gdyby
istniał, nie tolerowałby ludzkiego zła i niegodziwości. Juści, oni wiedzą
lepiej od Pana Boga, jak ten świat należy urządzić, prawda? Pokazali to
zresztą w minionym stuleciu; tak się składa, że po obu stronach naszych
granic.
Ty też wzdychasz czasem: „Boże, widzisz a nie grzmisz” – gdy czyjaś
niegodziwość wydaje się szczególnie wielka.
Dziś poprzez przypowieść Jezus poucza cię, byś nie spodziewał się żadnego
grzmotu. Pan Bóg ma swoje zasady gospodarowania. Pozwala zbożu i chwastom
rosnąć razem. Czasem nawet chwastom zezwala na większe wygody. Do czasu.
Pan Bóg nierychliwy ale sprawiedliwy.
28.VII.1996 - XVII Niedziela Zwykła
Zrozumieliście to wszystko? (Mt 13,51)
Ewangeliczny poszukiwacz skarbu, sprzedał wszystko, co miał, aby go zdobyć.
Zrezygnował z wartości mniejszych. Dla prawdziwego skarbu gotowiśmy
poświęcić wszystko.
A ty z czego gotów jesteś zrezygnować? Ile gotów jesteś poświęcić, aby
zdobyć królestwo Boże?
Zastanawiasz się, a tymczasem Bóg wciąż za tobą tęskni. Wciąż szuka pięknych
pereł. Dla Niego tą najbardziej drogocenną jest człowiek. To przecież, aby
nas odkupić, oddał swojego Syna. Odkupić, czyli pozyskać dla Siebie.
Pozyskać - bo tak wielką wartością jest człowiek dla Boga.
Zauważ: w ziemskiej rzeczywistości czasem nie stanowimy dla innych żadnej
wartości. Pomiatają nami, poniżają, deprecjonują… A w królestwie niebieskim
jesteśmy dla Boga najcenniejszą perłą.
Lecz gdy wypełni się czas, oddzielone zostaną chwasty od zboża: wyjdą
aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony;
tam będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt 13,49).
Zrozumiałeś to wszystko?
No to staraj się zostać perłą w oczach Boga.
4.VIII.1996 - XVIII Niedziela Zwykła
Wy dajcie im jeść. (Mt 14,16)
Tłum ludzi przyszedł za Jezusem aż na pustynię, aby słuchać Jego nauki.
Chyba jednak nie przygnał ich tam pęd do wiedzy, lecz nadzieja. Przecież
Jezus niósł pocieszenie, nie tylko nawracając ale i uzdrawiając. W tłumie
nie brakło chorych, skoro Ewangelista pisze, że Jezus zlitował się nad nimi
i uzdrowił ich. A wieczorem nie odmówił także swojej mocy, by zaspokoić inną
doczesną potrzebę: głód. Uczynił to jednak w sposób dający do myślenia.
Powiedział do apostołów: „wy dajcie im jeść”. Czy chciał im dać do
zrozumienia, że taka będzie ich misja? A może pragnął uświadomić, że każdy
człowiek może mieć swój udział w boskim cudzie?
Jeśli każdy, to Ty także.
Zostań współpracownikiem Jezusa.
11.VIII.1996 - XIX Niedziela Zwykła
A
on rzekł: „Przyjdź”. (Mt 14,29)
Wokół szaleją żywioły świata. Sprawozdanie ma być na wczoraj, do zapłacenia
rachunki i rata za samochód, syn wpada w złe towarzystwo, trzeba dać na to
baczenie, szef w cierpkich słowach podsumował moje ostatnie „osiągnięcia”
zawodowe, żona wciąż ma migrenę, zapowiadają burze, gradobicie i huragany, w
Rwandzie plemiona się wyrzynają, w szkołach narkomania, w Holandii eutanazja
a wszędzie terroryści grożą zamachami…
Ach, jakże przydałaby się chwila wytchnienia w jakiejś oazie spokoju! Jesteś
jednym kłębuszkiem nerwów, stres zżera cię od środka, brak ci sił, nadziei,
otuchy…
Wtedy przychodzisz do świątyni, która koi chłodem, spokojem i ciszą.
Wzdychasz: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie” (Mt
14,28).
A On mówi: „Przyjdź”.
18.VIII.1996 - XX Niedziela Zwykła
Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom. (Mt 15,26)
Czasem wydaje się, ze Pan Jezus robi wszystko, żeby odstręczyć Izraelitów.
Nie dość, że ciągle „drze koty” z faryzeuszami i saduceuszami, to jeszcze
zdaje się nie ukrywać swej przychylności do innowierców i pogan. A to
uzdrowi córkę setnika, a to na świecącego w przypowieści przykładem
miłosierdzia wybierze Samarytanina, to znów powie, że dla poszukiwań jednej
zagubionej owieczki pasterz opuści całe stado…
Dziś znów słyszymy o wielkiej wierze poganki - kobiety kananejskiej. Na jej
gwałtowne wołanie o uzdrowienie córki Mistrz reaguje milczeniem. Lecz nie
odprawia jej, jak tego chcieliby uczniowie, tylko wystawia na próbę (dziś
powiedzielibyśmy chyba, że ją „podpuszcza”): „Niedobrze jest zabrać chleb
dzieciom i rzucić psom”. Jednak zdeterminowana kobieta nie daje się zbić
z pantałyku: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które
spadają ze stołu ich panów” (Mt 15,27).
I Jezus czyni cud. Uzdrawia. Odsłania wielkość wiary, kolejny raz dając do
zrozumienia, że to dzięki niej możliwe są cuda.
A jaki stąd morał dla Ciebie?
Nie gorsz się i nie frustruj, gdy widzisz, że Bóg bywa łaskaw dla
innowierców.
Lepiej przyjrzyj się, czy w sile swej wiary nie prześcignęli ciebie.
25.VIII.1996 - XXI Niedziela Zwykła
Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w
niebie. (Mt 16,17)
Za kogo mnie uważacie? – pyta Jezus apostołów, Odpowiada Szymon: „Tyś
jest Mesjasz, Syn Boga żywego”(Mt 16,16). W odpowiedzi na to Pan Jezus
zapowiada, że to właśnie Szymon będzie opoką, na której powstanie Kościół
Chrystusowy. To on będzie dzierżył nieprawdopodobnie wielką władzę:
„cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na
ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16,19).
Dlaczego on? Można by pomyśleć, że to nagroda za lojalność – przecież jak
świat światem ludzie chcieli się przypodobać zwierzchnikom.
Ale, błogosławiąc Szymona, Jezus mówi: „Albowiem ciało i krew nie
objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie”.
Pamiętaj: wiara nie jest twoją zasługą. Jest Bożą łaską.
1.IX.1996 - XXII niedziela zwykła
Zejdź Mi z oczu, szatanie! (Mt 16,23)
Przysłowie powiada, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Piotr, ledwie
kilka chwil temu wywyższony do godności opoki Chrystusowego Kościoła,
Sternika Jego łodzi, teraz zostaje srogo zbesztany przez Mistrza. Słowa
Jezusa są szokujące: zejdź mi z oczu szatanie!
Cóż takiego uczynił świeżo powołany lider wśród apostołów, czym sobie
zasłużył na tak ostrą reprymendę? Czyż nie chciał dobrze, zapewniając
Nauczyciela „nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”” (Mt 16,22),
gdy On mówił proroczo o swej męce, martyrologii krzyża? Jak czulibyśmy się,
gdyby złożony niemocą przyjaciel ofuknął nas za słowa pocieszenia?
Piotr niewątpliwie chciał dobrze. Lecz inne przysłowie mówi o piekle
wybrukowanym dobrymi chęciami. Funkcjonuje też określenie „niedźwiedzia
przysługa”. Dobre chęci, intencje nie wystarczają, gdy są ślepe. Choć cel
niekoniecznie uświęca środki, to przecież jest od tych środków ważniejszy.
Nie jest dobrym doradcą alpinisty ten, kto odwodzi go od zamiaru zdobycia
szczytu. Nie jest dobrym rodzicem ktoś umacniający dziecko w nieuctwie „bo
po co ma się przemęczać”. Dobrej chęci - przymiotowi serca - musi
towarzyszyć przenikliwość - przymiot rozumu.
Piotr został słusznie zbesztany, bo myśląc „krótko” - tak normalnie, po
ludzku, pragnął odwieść Chrystusa od tego, co przecież stanowiło istotę Jego
posłannictwa: stawienia czoła złu tego świata.
Nie zawsze w odpowiedzi na nasze „chciałem dobrze” Jezus nas pogłaska.
8.IX.1996 - XXIII niedziela zwykła
A
jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jako poganin i celnik. (Mt
18,17)
Żyjemy w czasach, gdy złotym cielcem jest demokracja, a ludzie mają być
wolnymi i równymi sobie braćmi. Dopóki oznacza to, że każdy: mędrzec i
głupiec, bogacz i biedak, pracuś i leń mają takie samo prawo do godności,
miłości - nie kłóci się z Ewangelią. Odkąd jednak oznacza to, że mędrzec i
głupiec mają po równo rację w swoich wypowiedziach, biedak ma prawo
zawłaszczenia sobie (choćby przemocą) własności bogacza, pracowity ma
obowiązek utrzymywania lenia - odtąd wolność jest rozpasaniem, równość -
relatywizmem, a na braterstwo nie ma co liczyć. Dowiodły tego krwawe jatki
Rewolucji Francuskiej (prowadzonej pod tymi właśnie hasłami) i całkowite
bankructwo idei komunizmu wg recepty marksistowskiej.
Dziś Chrystus wskazuje nam na prawdziwy komunizm: komunizm Boży. „gdzie
są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt
16,20). Bożą wspólnotą jest Kościół. Kościół jest wspólnotą ludzi wolnych,
równych, połączonych więzami braterskiej miłości.
Lecz wolność nie oznacza braku zobowiązań: gdy ktoś z twych braci zgrzeszy,
obowiązany jesteś upomnieć go; gdy nie posłucha, upomnienie musi wyjść od
wspólnoty.
Równość nie oznacza braku autorytetów; Kościół wyłonił Urząd Nauczycielski;
nie jest tak, że każdy może napleść, co mu ślina na język przyniesie, a
będzie to tak samo ważne i prawdziwe. Usta Ojców Kościoła głoszą prawdy,
których trzeba słuchać!
Słuchać Kościoła? Tych starców z trzęsącymi się rękami? Teraz, u schyłku
dwudziestego wieku? Absurd! Posłuszeństwo to anachronizm!
„A kto nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jako poganin i celnik.”
Quo vadis, świecie dwudziestego wieku...
15.IX.1996 - XXIV niedziela zwykła
...ile razy mam przebaczyć? (Mt 18,21)
Pytanie to pada z ust Piotra, który dopiero co został mianowany na „lidera”
pośród Chrystusowych uczniów. Piotr pyta przeto w imieniu ich wszystkich, w
imieniu nas wszystkich. Więc i odpowiedź nas wszystkich dotyczy.
A jaka jest owa odpowiedź? „Siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 18,22).
Z kontekstu wynika, że nie idzie tu o dosłowność. Odpowiadając tak, Chrystus
pokazuje bezsens Piotrowej propozycji („Czy aż siedem razy?” (Mt
18,21)). Pokazuje, że stosowanie arytmetyki w etyce jest absurdem.
„Siedemdziesiąt siedem razy” oznacza „zawsze”.
Dotykamy dziś sedna Chrystusowego posłannictwa. Dotykamy centralnego punktu
recepty na życie, jaką nam pozostawił. Dotykamy bodaj najistotniejszej
różnicy między tradycyjnym kodeksem postępowania wywodzącym się od Mojżesza
afirmującym zasadę „oko za oko” a nauką Jezusa. Nie wystarczy już tylko „nie
zabijać” „nie kraść” i tak dalej. Trzeba umieć przebaczać - zawsze i
każdemu.
Cóż jednak znaczy „przebaczać”? Niektórzy mówią: zapomnieć. „Zapomnij nam
nasze winy” - śpiewamy w popularnej pieśni.
To jednak słowo mylące. Przecież „zapomnieć” oznacza „nie wiedzieć”.
Przecież zapomnieć się nie da. A gdyby się nawet dało - jakaż to dla nas
zasługa, że nie żywimy urazy do kogoś, kto nas skrzywdził, jeśli nie
pamiętamy?
Przebaczyć nie znaczy tyle samo, co zapomnieć. To byłoby zbyt łatwe.
Znaczy: pamiętając, nie planujemy zemsty, rewanżu.
Znaczy jeszcze więcej: pamiętając, nie żywimy urazy.
22.IX.1996 - XXV niedziela zwykła
Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? (Mt 20,15)
Słuchając opowieści o robotnikach w winnicy, odnosimy wrażenie, że Chrystus
kpi sobie z poczucia sprawiedliwości. Tak jest w istocie, lecz dotyczy to
tzw. sprawiedliwości społecznej. Bogatsi o tragiczną lekcję komunizmu, nie
powinniśmy ulegać pokusom iluzji, jakie roztacza przed nami filozofia „walki
klas”, nawet w tym łagodniejszym wydaniu, znanym pod hasłem teologii
wyzwolenia. Zwłaszcza, że Kościół katolicki w ostatnich latach szczególnie
mocno akcentuje prymat miłosierdzia nad sprawiedliwością.
Łatwo tak mówić, gorzej zaakceptować w życiu. Oczywistość zasady będącej
swoistą esencją socjalizmu (każdemu według jego pracy) budzi w nas bunt, gdy
Chrystus snuje swą opowieść o losach robotników w winnicy. O tym, że pod
wieczór zostali równo potraktowani ci, którzy „znosili ciężar dnia i
spiekoty” (Mt 20,12) i ci, których trud trwał ledwie godzinę. Lecz nie o
socjalizm tu chodzi; wszak jego odmiana „wschodnia” wypracowała model
egalitaryzmu znany pod hasłem „urawniłowki”. Czyżby Chrystus też za nią
optował?
Trzeba tu odróżnić interes od serca. Właściciel winnicy zachował przecież
sprawiedliwość: „czyż nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje
i odejdź” (Mt 20,13-14). Lecz poza interesem (a nawet ponad interesem)
jest uczucie. Pracodawca może być także człowiekiem. Może decydować sercem.
Może - i powinien - uczy nas dziś Chrystus.
Żyjemy w fazie zasadniczych przemian ustrojowych. Wracamy (ponoć) do
kapitalizmu. Zatem - drodzy kapitaliści, drobni i więksi! Przeczytajcie
dzisiejszą perykopę szczególnie uważnie.
29.IX.1996 - XVI niedziela zwykła
Ten odpowiedział „Idę Panie”, lecz nie poszedł. (Mt 21,29)
Jakże się tu dziwić, że arcykapłani wydali Jezusa na śmierć, skoro On bez
ogródek, na dodatek publicznie wytykał im fałsz i obłudę? Czytając
Ewangelię, odnosimy wrażenie, że Jezus chętnie - jak to dziś
powiedzielibyśmy - „zaginał” uczonych w Piśmie. Lecz przecież nie czynił
tego dla zwykłej próżności, ani dla sportowej żyłki, nie dla ambicji
udowodnienia za wszelką cenę, że ma rację. Czynił to, świadom śmiertelnego
niebezpieczeństwa jakie mu groziło ze strony ówczesnych duszpasterzy
rozjuszonych brakiem argumentów, lecz rozpaczliwie broniących swego
autorytetu, bez którego przecież niemożliwe jest posłuszeństwo „owieczek”.
Jezus czynił to dla prawdy. Był przecież jej ambasadorem na ziemi („ja
się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo
prawdzie” (J.18, 37)). Prawda jest świętością, wartością, dla której
wszystkie inne, łącznie z własnym życiem należy poświęcić. Prawda
przeciwstawia się fałszowi, lecz nie lokuje się w słowach, tylko w czynach.
Nie ten jest dobrym sługą, który mówiąc „idę, Panie” zostaje w miejscu, ale
ten, który, mówiąc „nie”, umie się opamiętać i spełni wolę Pana.
Zastosowanie Chrystusowej mądrości do spraw związanych z królestwem
niebieskim jest oczywiste, lecz przecież jej nie wyczerpuje. Uczmy się
stosować ją także w królestwie ziemskim. Uczmy się rozpoznawać prawdziwe
sługi. Po uczynkach ich poznawajmy, nie po strugach wodolejstwa sączącego
się dzień w dzień do naszych umysłów - z ekranu telewizora, głośnika,
gazety.
6.X.1996 - XXVII niedziela zwykła
Kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. (Mt 21,42)
Nie można powiedzieć, że Jezus był „żydowskim odszczepieńcem”. Że budował
Ewangelię ukradkiem, głosił ją w konspiracji. Że unikał „legalnych”
religijnych przywódców, że podstępnie umacniał swe wpływy wśród prostego
ludu, by, używając go jako argumentu, przejąć stery. Było dokładnie na
odwrót. Jezus nauczał wszystkich, zaś szczególnie troszczył się, by sens
Jego nauki trafił do kapłanów, uczonych w Piśmie, faryzeuszy. To znamienne,
że mając ledwie dwanaście lat wdał się w dyskusję z ówczesną religijną
elitą, po raz pierwszy odkrywając swe posłannictwo. Można to wyrazić
dosadniej: to im jako pierwszym dał szansę poznania i zrozumienia Ewangelii.
A w trzyletnim okresie działalności publicznej nie ustawał w wysiłkach
dotarcia do ich świadomości, wyperswadowania, że prowadzą naród na duchowe
manowce, a nie do wrót raju. Dobrze wiedział, że o architekturze wznoszonej
budowli rozmawiać trzeba z budowniczymi.
Lecz oni Go odrzucili jak zbędny kamień. Zazdrośni, zaślepieni władzą,
niezdolni do zastosowania siły argumentu, wybrali argument siły.
Nasze życie jest pasmem zdarzeń przewijających się przed oczami jak kamienie
w rękach budowniczego. Jesteśmy wolni w wyborze: jedno akceptujemy, inne
odrzucamy.
Obyśmy nie odrzucili kamienia węgielnego.
13.X.1996 - XXVIII niedziela zwykła
Na to król uniósł się gniewem. (Mt 22,7)
Nie wiadomo, czemu zaproszeni goście nie chcieli przyjść na ucztę weselną
wyprawianą przez króla. Dziwimy się, czytając dzisiejsze przesłanie
Ewangelii. Przecież uczta to przyjemność. Któż nie lubi dobrze zjeść, wypić,
potańczyć, pogawędzić z przyjaciółmi? Chyba tylko jakiś dziwak - samotnik. A
jeśli na dodatek wszystko funduje bogaty król? Wszystko jest za darmo, bez
zobowiązań?
Zaraz. Bez zobowiązań? Na pewno? Postawmy się w roli owego zaproszonego
przez króla. Czy na pewno z entuzjazmem, bez oporów przyjmiemy zaproszenie?
Czy nie dopadnie nas zwątpienie: na pewno „za darmo”, na pewno „bez
zobowiązań”? Co ten król nagle taki dobry? Jaki on ma w tym interes, że mnie
zaprasza?
Chyba zaczynamy rozumieć owych niewdzięcznych gości. Nie lubimy zobowiązań.
Ile przyjdzie nam zapłacić za tę chwilę przyjemności? Nie wiemy.
Dokładnie takie jest zaproszenie Jezusa na ucztę w Królestwie Niebieskim.
Otrzymamy je, dając w zamian tak niewiele - i tak wiele: godziwe życie.
Mielemy w myślach tę ofertę. Czy to nam się opłaci? A kto właściwie widział
to Królestwo? Całe życie „módl się i pracuj” za jakąś mglistą obietnicę? Mam
wyjść na frajera? Nie ze mną takie numery!
„Na to król uniósł się gniewem”.
Sprzeczność między gniewem i Miłością to wynalazek naszych „postępowych”
czasów.
20.X.1996 - XXIX niedziela zwykła
Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie? (Mt 22,17)
Gdyby Jezus nauczał tu i teraz, dzisiejsi faryzeusze zapewne pytaliby: „czy
wolno płacić podatek Kołodce, czy nie?” I chociaż Jezus nie mógłby
zastosować takiej samej „sztuczki” (jeszcze nie ma monet z wizerunkiem
Kołodki), to nie wątpimy, że odpowiedziałby podobnie, nawet jeśli
„prywatnie” byłby przeciwko podatkom.
Dlaczego? Przecież podatki były, są (i, wygląda na to, niestety, że będą)
formą wyzysku obywateli. Podatki egzekwuje się siłą, nieraz mydląc oczy, że
to dla dobra ogółu, a już zwłaszcza najbiedniejszych (tymczasem tak się
dziwnie składa, że podatki najdotkliwiej dokuczają właśnie najbiedniejszym).
Podatki są nieuniknione dla państwa, to jedyny sposób na jego utrzymanie.
Dlatego przeciwnicy podatków pragną maksymalnie zawęzić obszar kompetencji
państwa tak, by obywatel w najszerszym zakresie mógł decydować o własnym
losie, zwłaszcza zaś o tym, na co wydatkować zarobione przez siebie
pieniądze. Jeśli więc podatki są złem, (pamiętajmy, że w czasach Jezusa
Żydzi płacili je okupantowi), czemu Jezus im się wprost nie przeciwstawia?
Wielu liczyło w przyjście Mesjasza, który wyzwoli Izrael z ucisku Rzymian.
Oczekiwało zatem na partyzanta, nie na wysłannika Boga. Taki „Mesjasz” z
pewnością potępiłby płacenie podatku. Jezus pokazuje, że jest Mesjaszem
prawdziwym, nie partyzantem. Królestwo Jego nie jest z tego świata.
Dzisiejszą odpowiedzią daje do zrozumienia, o co tak naprawdę chodzi w
rozdziale Kościoła od państwa.
27.X.1996 - XXX niedziela zwykła
Które przykazanie w Prawie jest największe? (Mt 22,36)
Ewangelista daje nam do zrozumienia, że faryzeuszom zadającym to pytanie
wcale nie chodziło o rozwianie wątpliwości. Oni Jezusa (mówiąc dzisiejszym
językiem) „podpuszczali”, prowokowali, by złapać za słowo, czyhali, kiedy On
się zagalopuje, by móc Go oskarżyć o herezję, a w konsekwencji usunąć jako
rywala, niewygodnego przeciwnika.
Lecz, pytając, dobrze wiedzieli, jak trudne zadanie stawiają przed Mistrzem.
Trzeba mieć świadomość, że w ówczesnym Izraelu obowiązywało ponad 700
przykazań; niejeden mógł się w nich zagubić, pozbawiony wykładni, co do
hierarchii ich ważności.
Tymczasem dla Jezusa jest to pytanie dziecinnie łatwe. Przecież odpowiedzią
na nie jest cała Jego nauka. Jej ziarna rozsiane są po wszystkich
przypowieściach.
Chcąc Jezusa osaczyć, faryzeusze osiągnęli efekt odwrotny: stworzyli Mu
sposobność sformułowania sedna Ewangelii stojącego już dwa tysiąclecia jak
drogowskaz dla pokoleń:
Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą
i całym swym umysłem (Mt 22,37).
Będziesz miłował swego bliźniego, jak siebie samego. (Mt 22,39).
I jeszcze, żeby nikt nie miał wątpliwości : „Na tych dwóch przykazaniach
opiera się całe Prawo i Prorocy” (Mt 22,40).
1.XI.1996 - Wszystkich Świętych
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni Boga
oglądać będą.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem do nich należy królestwo
niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy
mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie,
albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie.
(Mt 5,3-11)
W naszych czasach modne są wszelkiego rodzaju konkursy, festiwale, zawody.
Z reguły wyłania się na nich zwycięzców, laureatów. Czyniąc to komisje,
zespoły ekspertów, jury, posiłkują się jakimś regulaminem zawierającym
kryteria oceny.
Nie jest rzeczą przypadku, że w dzień Wszystkich Świętych Kościół przypomina
nam Kazanie na Górze.
Osiem błogosławieństw to zespół kryteriów, jakie musi spełniać każdy
kandydat na świętego.
3.XI.1996 - XXXI niedziela zwykła
Mówią bowiem, ale sami nie czynią. (Mt 23,3)
Obłuda. Dwulicowość. Fałsz. Hipokryzja. Różne oblicza kłamstwa.
Kłamstwo jest wrogiem Prawdy. Prawda jest przymiotem Boga. Będąc wcieleniem
Boga, jest Jezus Chrystus Ambasadorem Prawdy. Dlatego tak gwałtownie
polemizuje z faryzeuszami. Przecież On nie przyszedł po to, by Stare
Przymierze anulować, ale po to, by je odkłamać.
Przysłowie mówi: papier wszystko przyjmie. Pismo Święte, niestety też nie
jest odporne na ludzkie intrygi. Wydaje się być bezbronne na zakusy
ambitnych egzegetów, którzy mnożą interpretacje, wykładnie... Chwila -
i święte zwoje nikną pod stosem ludzkich wypocin. Talmud zaczyna górować nad
Dekalogiem. Forma zaczyna górować nad treścią. Fałsz przesłania Prawdę.
To zjawisko uzyskało w historii nazwę faryzeizmu. Stało się tak dzięki
Chrystusowi stawiającemu bez ogródek czoło tym, którzy, mieniąc się
obrońcami Pisma, bronili de facto swych koślawych interpretacji. Gdyby tak
jeszcze sami chcieli przestrzegać zasad, które głosili, pewnie gniew Jezusa
ustąpiłby wyrozumiałości. Lecz oni wszystko robili po to, „żeby się
ludziom pokazać” (Mt 23,5). Mieniąc się nauczycielami Prawdy, byli
ambasadorami fałszu.
Faryzeizm nie poszedł do lamusa. Jest nawet takie powiedzenie o szatanie,
który przybiera twarz Chrystusa.
10.XI.1996 - XXXII niedziela zwykła
Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny. (Mt 25,13)
Podobno mądry Polak po szkodzie. Nie tylko Polak. Każdy, bez wyjątku, uczy
się na swoich błędach. Taka nauka jednak drogo kosztuje. Znacznie
roztropniej uczyć się także na błędach innych. Oczywiście nie chodzi o to,
by przebiegle pchać bliźnich w nieszczęścia, a tylko o to, by nie powtarzać
ich błędów.
Roztropność niejednego wybawiła z kłopotów. Wie o tym kierowca, stosując
zasadę ograniczonego zaufania w stosunku do innych uczestników ruchu
drogowego. Dobry kierowca myśli, przewiduje. Czuwa. Czuwanie to nic innego,
jak pełna świadomość tego, co się zdarza i tego, co się zdarzyć może.
Nieroztropne panny z dzisiejszej perykopy ewangelijnej nie zadały sobie
trudu przewidywania. A przecież „nie znały dnia ani godziny” nadejścia
oblubieńca!
Nikt „nie zna dnia ani godziny”, bo w tym świecie przyszłość jest
nieprzewidywalna. Dlatego właśnie potrzebna nam przezorność, która pozwala
zabezpieczyć się na wypadek, gdy sprawy potoczą się inaczej, niż według
naszych wyobrażeń powinny.
Jesień to pora sposobienia się przyrody do zimy. Zwierzęta gromadzą zapasy,
zawczasu szukają legowisk.
My też zachowujemy się roztropnie. Staramy się o opał, uszczelniamy okna,
wyciągamy ciepłe palta, kupujemy buty.
W małych rzeczach jesteśmy przezorni. Może dlatego, że mamy świadomość iż
nadejście zimy jest nieuchronne. Ale czy świadomość tego, że „nikt nie zna
dnia ani godziny” nie powinna skłaniać nas do jeszcze większej przezorności
- w sprawach ostatecznych?
17.XI.1996 - XXXIII niedziela zwykła
Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem swój talent w ziemi. (Mt 25,25)
Talent to była waluta w czasach Chrystusa. Przez dzisiejszą przypowieść
słowo to zdobyło sobie powszechną popularność w innym znaczeniu. Używamy go
na określenie ludzkich uzdolnień.
Skąd mamy owe talenty, uzdolnienia? Czy są naszą zasługą, owocem naszej
pracy? Skądże. Uzdolnienia są cechą wrodzoną. Uczeni wiele by dali, by
rozwikłać mechanizm nabywania talentów. Mówią, że są one „zaszyte” w
genach, że je dziedziczymy po przodkach. Statystycznie to się zgadza:
nierzadko potomstwo uzdolnionych w matematyce, muzyce, etc. dziedziczy te
cechy. Ale nie zawsze. Wtedy szuka się wśród dziadków, pradziadków...
niektórzy twierdzą, że można dziedziczyć uzdolnienia nawet po dziesięciu
pokoleniach! Równie dobrze można twierdzić, że po stu. Innymi słowy - nic
pewnego na ten temat powiedzieć się nie da - poza tym właśnie, że „w
temacie” palety własnych talentów nie mieliśmy nic do powiedzenia.
Najprościej przyjąć, iż kreował ją Pan Bóg.
Jeśli tak, to dlaczego ludzie uzdolnieni cieszą się powszechnym autorytetem?
Dlaczego hołubi się ich i podziwia? Wszak inni, mniej uzdolnieni, którzy
osiągnęli w danej dyscyplinie podobny poziom, musieli w to włożyć znacznie
więcej własnej pracy, własnego wysiłku! Tymczasem określenie „zdolny ale
leń” jest komplementem, a „kujon” pogardliwym przezwiskiem.
Dlaczego tak jest, skoro od dwóch tysięcy lat wiadomo, że ten, który zakopał
swój talent (zdolny ale leń) będzie odtrącony, zaś ten, który go pomnożył
(kujon) zdobędzie uznanie w oczach Boga?
24.XI.1996 - XXXIV niedziela zwykła
Co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych. (Mt 25,40)
Aby gra była uczciwa, jej reguły muszą być jasne i znane każdemu z jej
uczestników przed rozpoczęciem zawodów. Jest to oczywiste i dlatego oburzamy
się, gdy nasze władze kolejny już rok nie są w stanie ustalić przepisów
podatkowych zawczasu przed rozpoczęciem okresu, w którym mają obowiązywać.
Wiemy też, że żaden zawodnik nie weźmie udziału w biegu, jeśli nie pozna
reguł przed jego rozpoczęciem.
Mówiąc słowami św. Pawła, my, chrześcijanie uczestniczymy w dobrych
zawodach. Ich reguły są jasne, z dawien dawna określone. Jeśli ktokolwiek ma
jakieś wątpliwości, czego oczekuje Chrystus - Wielki Sędzia tych zawodów -
niech poczyta dzisiejszą Ewangelię. Żeby potem nie był zdziwiony. Żeby nie
powiedział: dlaczego, Panie po stronie kozłów? Czyż nie chodziłem, niedziela
w niedziela, do kościoła? A jak mi czasu starczyło, to i na majowe? Czyż nie
śpiewałem gromko pieśni, choć śpiewak ze mnie marny? Czyż nie nosiłem
chorągwi, nie oddawałem kartek do spowiedzi? Czyż nie pościłem, jak
przystało w każdy piątek?
Takich pytań Król nie zada. Będzie natomiast żywotnie zainteresowany tym, „co
uczyniliście jednemu z tych braci Jego najmniejszych”.