Szef
miał długie, zmierzwione włosy, co czyniło go młodszym. Nie wiedzieć
czemu, Piotr poczuł się raźniej.
- Widzi pan, nie mamy w tym względzie żadnych doświadczeń. Myślę
więc, że zrobiliśmy dobry interes, zatrudniając pana.
Piotr uśmiechnął się z zażenowaniem.
- Może oczekuje pan za wiele. Moje doświadczenie też jest
skromniutkie.
- Tak? - Szef uniósł brwi w geście zdziwienia. - Przecież skończył
pan informatykę.
- Skończyłem. Lecz programowanie to przede wszystkim rutyna. A tej
mi brakuje.
- Poradzi sobie pan. Komputeryzacja zarządzania nie jest chyba
problemem dla matematyka z dyplomem uniwersyteckim. Przecież to
proste rachunki. Zwykła arytmetyka.
Piotr spojrzał na Szefa zdumionym wzrokiem.
- Tak, algorytmy obliczeń są proste. Ale organizacja programów, baz
danych... Proszę pana, taka komputeryzacja to temat dla
kilkuosobowego zespołu doświadczonych programistów! Że nie wspomnę o
projekcie całego systemu, do którego nie sposób przystąpić bez
analizy obiegu dokumentów...
Szef przerwał mu machnięciem ręki.
- Widzę, że jest pan oczytany. No, nie będziemy aż tak ambitni,
proszę się nie niepokoić. Zaczniemy od prostych rzeczy... Żeby coś
drgnęło, rozumie pan? Wszyscy się komputeryzują. A gdy rzecz wypali
- pójdziemy dalej. Następny komputer, następni programiści. Jako
pierwszy ma pan szansę zostać ich szefem - uśmiechnął się
filuternie. - Ale nie będę dłużej zatrzymywał, na pewno pali się pan
do tej swojej „elektronicznej miłości”. Basiu! Zaprowadź naszego
mistrza do pokoju komputera.
***
Szedł
cmentarną aleją wśród szelestu zeschłych liści. Samotność, którą
poczuł znienacka, gdy pociąg uwożący Krzysztofa rozmył się w
porannej mgle, kazała mu wstąpić na grób matki. Stał nad nim chwilę,
lecz nie poczuł ulgi. Jesienna sceneria cmentarza raczej pogłębiała
świadomość rozpadu jego dotychczasowego świata. Świata, w którym
było mu dobrze i ciepło.
Więc Krzysztof wyjechał. Wykrusza się „Bitomania”. Władek, Rafał,
teraz Krzysztof „wybrali wolność”. Rafał zahaczył się gdzieś w
Wałbrzychu, Stefan u Kajkowskich... Tak, to koniec „Bitomanii”
niezależnie od tego, jak ambitne były ich plany, jak gorące umysły
przegryzały się przez „Lotusa” i „Clippera”. Czasem czuli się jak
zdani wyłącznie na siebie podróżnicy w sercu informatycznej
dżungli...
To wszystko było. Piotr wiedział o tym już od dawna, lecz tak
naprawdę poczuł dopiero teraz. Wyjazd Krzysztofa był jak amputacja
jednej ręki.
„Raczej jednej półkuli mózgowej” - pomyślał. – „Podobno jedna
wystarcza, ale...”
***
Gdzie może być
adres powrotu, jeśli nie ma go ani na tym cholernym stosie, ani w
rejestrach HL i CD? Jak oni to zrobili u diabła - Piotr odchylił się
na krześle, splatając ręce nad głową. - Jeśli tego nie odkryję,
koncepcję obsługi terminala szlag trafi.
Praca pochłonęła go. Wszyscy byli tu zieloni, miał więc komputer do
wyłącznego użytku. Cóż z tego, skoro tylko między siódmą a
piętnastą. Piotr nie odwykł jeszcze od studenckiego rozkładu dnia,
więc maksimum koncentracji osiągał dopiero wieczorem, gdy o wejściu
na teren zakładu mowy nie było. Jakieś tam przepisy o jakiejś
tajemnicy.
- To idiotyzm kazać komuś tak myśleć na komendę, od siódmej do
piętnastej! - oburzał się głośno. A Szef tylko się uśmiechał.
- Więc co z tym adresem - znów pochylił się nad papierami.
„Wszystkie rybki...”
Piotr westchnął ciężko. U sąsiada zaczynał się koncert. Zwykle przez
pierwsze dwie - trzy godziny picia był względny spokój. Ale potem...
Sprowadzili się przed rokiem. Matka zostawiła mu w spadku całe to
mieszkanie w przedwojennej kamienicy. Był nadmetraż, więc mu
dokwaterowali, nawet specjalnie nie pytając o zdanie.
„A karasie...”
- Co za kraj - westchnął Piotr. - Że też musiałem w to wdepnąć. Cóż,
z dalszej pracy nici. Spać też nie sposób.
Podszedł do gramofonu. Wahał się moment, wreszcie wybrał
„Fantastyczną” Berlioza. Założył słuchawki.
***
Drogi
Krzychu!
Dzięki za list i zdjęcia. Już się obawiałem, że wessany w gnijące
bagno burżuazji nie dasz znaku życia.
Wiesz, nie zdziwiła mnie Twoja „rewelacja”, że zostajesz. Widziałem
to już w Twoich oczach na dworcu. Nie wierzysz, prawda? To mi do
Ciebie pasuje.
Dziękuję za ciepłe słowa o „autorytecie moralnym”. Nie czuję się w
tym względzie wyrocznią, ale skoro prosisz mnie o osąd Twego
postępku - służę.
Nie potępiam Cię, choć też nie popieram. Obecnie pełen jestem
sprzecznych myśli. Czasem Ci zazdroszczę, a czasem... Nie, nic tu
nie będzie o patriotyzmie. Żadnych wielkich słów, zostawmy to
Kościołowi. Choć osobiście czuję tu drobną hipokryzję: zobacz, co
się pisze o Mickiewiczu, Szopenie, Norwidzie, Skłodowskiej, Miłoszu.
Wybitni patrioci, prawda? To znaczy, że im wolno emigrować, bo są
wielcy, tak? A dla maluczkich to już grzech?
Nie zazdroszczę Ci tego auta, video, na które tu traci się pół
życia. Ani tej łatwości dnia powszedniego, bo wiem, że płacisz za to
inną cenę. Zazdroszczę Ci pracy. Tego środowiska, w którym się
obracasz. Żebyś mnie lepiej zrozumiał, opiszę Ci pewną historyjkę,
która ostatnio przydarzyła mi się w pracy.
Otóż wyobraź sobie, że wezwał mnie sam Naczelny i poprosił (tak,
poprosił, nie polecił!), żebym napisał program na prognozowanie PPWW
(jeśli już zapomniałeś, wyjaśniam: podatek od ponadnormatywnych
wynagrodzeń). Powiedział: „Wiem, że nie jest pan jeszcze biegły w
tych naszych finansowych zawiłościach, sam więc napisałem algorytm”.
Mój Boże, cóż to był za algorytm! Senne mary programisty. Nie
sądziłem, że można aż tak alogicznie formułować swoje założenia.
Czego Ci jeszcze zazdroszczę: możliwości. Tego, jak piszesz:
„karnego dwuszeregu wszelkiej maści komputerów” do wyłącznej
dyspozycji. Ja mam skromny IBM XT, a i to moja firma uważa za
rewolucyjną inwestycję! Lecz nie narzekam. Można troszkę popracować.
Odkryłem np., że w magazynie stoją trzy nowiutkie monitory „Neptun”.
Porozmawiałem z zakładowym elektronikiem i popróbujemy podłączyć je
jako terminale. Sęk w tym, że muszę poznać DOS- a od podszewki, a
brak mi jakiejkolwiek literatury. Poruszam się jak ślepiec.
Rozpisałem się. Przepraszam za te bazgroły. Ufam, że odpiszesz.
Twój Piotr
***
- Chyba się
pan domyśla, dlaczego go wezwałem.
W spojrzeniu Naczelnego Piotr dostrzegł nieprzyjemny błysk.
- Niezupełnie, panie dyrektorze.
- Proszę nie strugać wariata! Otrzymałem pański protokół przekazania
programu PPWW. Musi się pan z tego jakoś wytłumaczyć!
- Wytłumaczyć? Nie rozumiem. Napisałem przecież wszystko...
- Wszystko? No proszę! Wszystko. Właśnie. Może nawet więcej, co?
- Panie dyrektorze...
- Proszę! - Naczelny wziął tekst, odsunął okulary i zaczął czytać –
„Algorytm, który otrzymałem nie spełniał żadnych warunków
gwarantujących poprawność zadziałania programu. Wzory obliczeń
zawierały potworne błędy, rozgałęzienia logiczne były nie tylko
niejednoznaczne, ale miejscami wręcz sprzeczne. Warunków
wejścia-wyjścia w ogóle nie zdefiniowano...” - i tak dalej. Nie
uważa pan, że napisał więcej niż powinien?
- Napisałem zgodnie z prawdą!
- Zgodnie z prawdą! - Naczelny uderzył pięścią w blat biurka. Był
autentycznie wściekły. - Zapomniał pan, kto stworzył ten algorytm,
co? O co panu chodzi? Żeby mnie ośmieszyć, tak? Ktoś pana podpuścił.
Kto?
Piotr uśmiechnął się blado.
- Napisałem zgodnie z prawdą. To, że jest pan dyrektorem nie
oznacza, że musi pan umieć wszystko. W szczególności tworzyć
algorytmy. Nie ma w tym żadnej uj...
- Milczeć! Jest pan za smarkaty żeby mnie pouczać! Rozumie pan? -
sapał chwilę. Piotr poczuł falę gorąca. „Tylko spokojnie” -
pomyślał.
- Proszę na mnie nie krzyczeć. Nie jestem pańskim wasalem. Polecono
mi napisać protokół pozwalający wyrobić sobie pogląd na wartość
wykonanej przeze mnie pracy. Napisałem więc. Także o tym, że
praktycznie wystartowałem od zera. To jest od projektu algorytmu, bo
tamten był zły niezależnie od tego kto go... panie dyrektorze,
algorytm to sposób postępowania prowadzący do rozwiązania zadania
rachunkowego. Musi zawierać wszystkie niezbędne formuły, warunki
logiczne...
- Dość. Nie jest pan w szkole - warknął Naczelny. Mięśnie szczęk
pulsowały mu rytmicznie. - Pan jest tu młody, niedoświadczony -
podszedł do drzwi i otworzył je wymownym gestem. - Radzę uważać na
przyszłość.
***
- Panie
Szymonie. Muszę z panem porozmawiać.
Szef wahał się przez moment, lecz zaraz z uśmiechem odsunął papiery
i rzekł:
- Teraz? Proszę bardzo. Ale może pan ochłonie. Przecież widzę, że
jest pan roztrzęsiony.
Piotr pokręcił głową.
- Roztrzęsiony? Niezupełnie - usiadł ciężko. - Czuję się jak po
nokaucie.
- No właśnie.
- Dokładniej jak tenisista po nokaucie.
Szef roześmiał się głośno.
- Panie Szymonie. Wiedział pan, prawda?
- Wiedziałem. Chyba pan sobie nie wyobraża...
- I co? Dlaczego mnie pan nie poprze? Czemu tam pana nie było? W
końcu jest pan moim szefem.
- Właśnie - Szef spoważniał. - Właśnie dlatego mnie tam nie było, że
jestem pana szefem. Że mógłbym pana poprzeć.
- To dom wariatów!
- Niech się pan nie unosi, panie Piotrze. Takie jest tu życie. Wiem,
że jest pan ambitny, dam więc panu radę. Ale proszę pamiętać:
prywatnie. Niech pan stąd ucieka jak najprędzej.
- ?
- Nic pan nie wskóra. Ta komputeryzacja to pic. Nie pierwszy i nie
ostatni.
- Więc po co się wikłać w to wszystko?!
Szef pokręcił głową.
- Ależ pan jeszcze zielony, panie Piotrze.
***
Krzychu!
Dziękuję za odbitki dokumentacji DOS- a. Trafiłeś w dziesiątkę,
właśnie to było mi potrzebne. Zaraz wszystko stało się jasne i
proste. Terminale chodzą aż miło.
Przejdę do rzeczy. Nie będę owijał w bawełnę, przecież nigdy między
sobą tego nie robiliśmy. Krzychu, mam dość. Mam już naprawdę dość
tego kraju. Tych kolejek, zaganianych, wiecznie zafrasowanych twarzy
na ulicach, całej tej cholernej szarzyzny. Tych wałęsających się
wszędzie i wszczynających burdy pijaków. Właściwie zawsze miałem
tego dość. Ale sądziłem, że stać mnie na budowę własnej, intymnej
fortecy. Miała nią być praca. Lecz tej pracy też mam już dość. Mam
dość tych feudalnych stosunków, tępych lub cynicznych zwierzchników,
tych ludzi, dla których zakład to jedynie poletko kontaktów
towarzyskich, socjalistycznej dyscypliny pracy i wielu innych
rzeczy, których doświadczyłem, ale nie wspomnę, żeby Cię nie
zanudzać. Krzychu, jeśli Twoja propozycja pracy dla mnie w firmie
Microsoft nie jest tylko żartem lub kurtuazyjnym gestem (nie obraź
się o to posądzenie) - przyjmuję ją. Przyjadę. Napisz więc - ale
całkiem serio - jak rzeczy stoją. Czekam pełen determinacji,
Twój Piotr.
***
Podniósł głowę
znad książki. „Ktoś pukał” - pomyślał. Od pewnego czasu słyszał
awantury w mieszkaniu sąsiada wybuchające raz po raz erupcją
wyzwisk, zwłaszcza gdy otwierały się drzwi na korytarz. Potem było
trzaśnięcie drzwiami i cisza. A teraz to pukanie. Może mu się
zdawało? Ale nie, znowu: puk, puk. Uchylił drzwi i dojrzał w smudze
światła przestraszone, zapłakane oczy córeczki sąsiadów. Postąpił
niezdecydowanie do przodu.
- Proszę pana - chlipnęła dziewczynka. - Mogę wejść? Mama kazała mi
do pana uciec.
- Proszę, oczywiście - zmieszany cofnął się, przepuszczając małą i
zamknął drzwi. - Co się stało?
- Tata... pokłócili się. Tata poszedł po siekierę... chce wyważyć
drzwi. Mówi, że ją zabije...
- Czemu mama nie przyszła?! Ja zaraz - poderwał się.
- Nie! - krzyknęła dziewczynka. - Mama mówi, że jak on jej tam nie
znajdzie, mógłby pana też... wie pan. Prosiła tylko, żeby zadzwonić
na milicję.
- Oczywiście - Piotr podszedł do telefonu, wykręcił numer. Przez
chwilę targował się z dyżurnym, wreszcie zdołał wyperswadować
tamtemu powagę sytuacji. Usiadł. Dziewczynka stała przy drzwiach,
trwożliwie nadsłuchując.
Łup! Łup!
Złowieszczy łoskot siekiery wstrząsnął jej drobnym ciałem. Podbiegła
i przytuliła się do Piotra, usiłując stłumić szloch. Nigdy nie miał
kontaktu z dziećmi, nie wiedział jak zareagować. Po chwili rozterki
przygarnął ją niezręcznie. Czuł jak cała drży.
Łup! Łup!
Odgłos miarowych uderzeń spadał na nich z zimną bezwzględnością.
Piotr wyczuwał determinację umysłu zaślepionego alkoholem. Z
przerażeniem wyobraził sobie stan ducha tamtej kobiety oczekującej
na nieuchronną egzekucję z rąk bliskiego jej przecież człowieka
zamienionego mocą szatańskiego eliksiru w okrutny automat.
Łup! Łup!
Masywne, przedwojenne drzwi. Myślał z wdzięcznością o solidności
anonimowego stolarza. Solidność przedwojennej pracy. Etos pracy.
Gdzie podział się etos pracy? Komu przeszkadzał? Gdzie w tym
nieszczęsnym kraju jest miejsce dla uczciwości, rzetelności,
solidności? Pic. Jeden wszechobecny pic.
Łup! Łup!
Powinni już być u cholery. Ba! Gdyby chodziło o nielegalną
drukarnię... Tu umieją być rzetelni i solidni. Jeszcze umieją.
Łup! Łup!
Kolejne uderzenia wykuwały w nim gniew i bunt. I co: uciec stąd?
Nie! Zostawić kraj takim jak ten z siekierą? Takim jak ci, co tu
przyjdą, zabiorą, zamkną - i po sprawie?
Jęk syreny. Tupot na schodach. Przyszli, zabrali, zamknęli. Łzy
dziewczynki. Łzy matki. Po strachu. Po sprawie.
- Nie - pomyślał z determinacją. - Nie jest po sprawie. Nie może
być. Na Boga, nie może.
***
Drogi
Krzychu!
Zdziwisz się, otrzymując ten list w kilka zaledwie dni po
poprzednim. Cóż dopiero gdy go przeczytasz! Może pomyślisz że mi
odbiło, w końcu zawsze, mówiłeś, byłem zrównoważony, a teraz ta
huśtawka...
Przepraszam. Odwołuję wszystko. Nie przyjadę, Krzychu. Chyba Cię
zawiodłem, co? Musisz zrozumieć, nie mogę wyjechać. Wiele się
zmieniło. Zatrzymują mnie tu oczy pewnej młodej... psiakrew, jeszcze
pomyślisz, że się zakochałem, nic z tych rzeczy! To całkiem inaczej.
Nie umiem tego teraz wyartykułować. Może później, jak wszystko, co
jest teraz we mnie się uładzi. Niech Ci więc, póki co, wystarczy
wyjaśnienie tylko pozornie żartobliwe: oto pewien facet wbił mi
siekierą do głowy zupełnie inny algorytm.
Ściskam Cię serdecznie i raz jeszcze przepraszam,
Twój Piotr