Algorytm

Home

Gwiazda Zaranna
Małe Zmartwychwstanie
Sadzawka Siloah
Algorytm
Najwierniejszy z wiernych
O drzewie, które chciało latać

Szef miał długie, zmierzwione włosy, co czyniło go młodszym. Nie wiedzieć czemu, Piotr poczuł się raźniej.
- Widzi pan, nie mamy w tym względzie żadnych doświadczeń. Myślę więc, że zrobiliśmy dobry interes, zatrudniając pana.
Piotr uśmiechnął się z zażenowaniem.
- Może oczekuje pan za wiele. Moje doświadczenie też jest skromniutkie.
- Tak? - Szef uniósł brwi w geście zdziwienia. - Przecież skończył pan informatykę.
- Skończyłem. Lecz programowanie to przede wszystkim rutyna. A tej mi brakuje.
- Poradzi sobie pan. Komputeryzacja zarządzania nie jest chyba problemem dla matematyka z dyplomem uniwersyteckim. Przecież to proste rachunki. Zwykła arytmetyka.
Piotr spojrzał na Szefa zdumionym wzrokiem.
- Tak, algorytmy obliczeń są proste. Ale organizacja programów, baz danych... Proszę pana, taka komputeryzacja to temat dla kilkuosobowego zespołu doświadczonych programistów! Że nie wspomnę o projekcie całego systemu, do którego nie sposób przystąpić bez analizy obiegu dokumentów...
Szef przerwał mu machnięciem ręki.
- Widzę, że jest pan oczytany. No, nie będziemy aż tak ambitni, proszę się nie niepokoić. Zaczniemy od prostych rzeczy... Żeby coś drgnęło, rozumie pan? Wszyscy się komputeryzują. A gdy rzecz wypali - pójdziemy dalej. Następny komputer, następni programiści. Jako pierwszy ma pan szansę zostać ich szefem - uśmiechnął się filuternie. - Ale nie będę dłużej zatrzymywał, na pewno pali się pan do tej swojej „elektronicznej miłości”. Basiu! Zaprowadź naszego mistrza do pokoju komputera.

***

Szedł cmentarną aleją wśród szelestu zeschłych liści. Samotność, którą poczuł znienacka, gdy pociąg uwożący Krzysztofa rozmył się w porannej mgle, kazała mu wstąpić na grób matki. Stał nad nim chwilę, lecz nie poczuł ulgi. Jesienna sceneria cmentarza raczej pogłębiała świadomość rozpadu jego dotychczasowego świata. Świata, w którym było mu dobrze i ciepło.
Więc Krzysztof wyjechał. Wykrusza się „Bitomania”. Władek, Rafał, teraz Krzysztof „wybrali wolność”. Rafał zahaczył się gdzieś w Wałbrzychu, Stefan u Kajkowskich... Tak, to koniec „Bitomanii” niezależnie od tego, jak ambitne były ich plany, jak gorące umysły przegryzały się przez „Lotusa” i „Clippera”. Czasem czuli się jak zdani wyłącznie na siebie podróżnicy w sercu informatycznej dżungli...
To wszystko było. Piotr wiedział o tym już od dawna, lecz tak naprawdę poczuł dopiero teraz. Wyjazd Krzysztofa był jak amputacja jednej ręki.
„Raczej jednej półkuli mózgowej” - pomyślał. – „Podobno jedna wystarcza, ale...”

***

Gdzie może być adres powrotu, jeśli nie ma go ani na tym cholernym stosie, ani w rejestrach HL i CD? Jak oni to zrobili u diabła - Piotr odchylił się na krześle, splatając ręce nad głową. - Jeśli tego nie odkryję, koncepcję obsługi terminala szlag trafi.
Praca pochłonęła go. Wszyscy byli tu zieloni, miał więc komputer do wyłącznego użytku. Cóż z tego, skoro tylko między siódmą a piętnastą. Piotr nie odwykł jeszcze od studenckiego rozkładu dnia, więc maksimum koncentracji osiągał dopiero wieczorem, gdy o wejściu na teren zakładu mowy nie było. Jakieś tam przepisy o jakiejś tajemnicy.
- To idiotyzm kazać komuś tak myśleć na komendę, od siódmej do piętnastej! - oburzał się głośno. A Szef tylko się uśmiechał.
- Więc co z tym adresem - znów pochylił się nad papierami.
„Wszystkie rybki...”
Piotr westchnął ciężko. U sąsiada zaczynał się koncert. Zwykle przez pierwsze dwie - trzy godziny picia był względny spokój. Ale potem...
Sprowadzili się przed rokiem. Matka zostawiła mu w spadku całe to mieszkanie w przedwojennej kamienicy. Był nadmetraż, więc mu dokwaterowali, nawet specjalnie nie pytając o zdanie.
„A karasie...”
- Co za kraj - westchnął Piotr. - Że też musiałem w to wdepnąć. Cóż, z dalszej pracy nici. Spać też nie sposób.
Podszedł do gramofonu. Wahał się moment, wreszcie wybrał „Fantastyczną” Berlioza. Założył słuchawki.

***

Drogi Krzychu!
Dzięki za list i zdjęcia. Już się obawiałem, że wessany w gnijące bagno burżuazji nie dasz znaku życia.
Wiesz, nie zdziwiła mnie Twoja „rewelacja”, że zostajesz. Widziałem to już w Twoich oczach na dworcu. Nie wierzysz, prawda? To mi do Ciebie pasuje.
Dziękuję za ciepłe słowa o „autorytecie moralnym”. Nie czuję się w tym względzie wyrocznią, ale skoro prosisz mnie o osąd Twego postępku - służę.
Nie potępiam Cię, choć też nie popieram. Obecnie pełen jestem sprzecznych myśli. Czasem Ci zazdroszczę, a czasem... Nie, nic tu nie będzie o patriotyzmie. Żadnych wielkich słów, zostawmy to Kościołowi. Choć osobiście czuję tu drobną hipokryzję: zobacz, co się pisze o Mickiewiczu, Szopenie, Norwidzie, Skłodowskiej, Miłoszu. Wybitni patrioci, prawda? To znaczy, że im wolno emigrować, bo są wielcy, tak? A dla maluczkich to już grzech?
Nie zazdroszczę Ci tego auta, video, na które tu traci się pół życia. Ani tej łatwości dnia powszedniego, bo wiem, że płacisz za to inną cenę. Zazdroszczę Ci pracy. Tego środowiska, w którym się obracasz. Żebyś mnie lepiej zrozumiał, opiszę Ci pewną historyjkę, która ostatnio przydarzyła mi się w pracy.
Otóż wyobraź sobie, że wezwał mnie sam Naczelny i poprosił (tak, poprosił, nie polecił!), żebym napisał program na prognozowanie PPWW (jeśli już zapomniałeś, wyjaśniam: podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń). Powiedział: „Wiem, że nie jest pan jeszcze biegły w tych naszych finansowych zawiłościach, sam więc napisałem algorytm”. Mój Boże, cóż to był za algorytm! Senne mary programisty. Nie sądziłem, że można aż tak alogicznie formułować swoje założenia.
Czego Ci jeszcze zazdroszczę: możliwości. Tego, jak piszesz: „karnego dwuszeregu wszelkiej maści komputerów” do wyłącznej dyspozycji. Ja mam skromny IBM XT, a i to moja firma uważa za rewolucyjną inwestycję! Lecz nie narzekam. Można troszkę popracować.
Odkryłem np., że w magazynie stoją trzy nowiutkie monitory „Neptun”. Porozmawiałem z zakładowym elektronikiem i popróbujemy podłączyć je jako terminale. Sęk w tym, że muszę poznać DOS- a od podszewki, a brak mi jakiejkolwiek literatury. Poruszam się jak ślepiec.
Rozpisałem się. Przepraszam za te bazgroły. Ufam, że odpiszesz.
Twój Piotr

***

- Chyba się pan domyśla, dlaczego go wezwałem.
W spojrzeniu Naczelnego Piotr dostrzegł nieprzyjemny błysk.
- Niezupełnie, panie dyrektorze.
- Proszę nie strugać wariata! Otrzymałem pański protokół przekazania programu PPWW. Musi się pan z tego jakoś wytłumaczyć!
- Wytłumaczyć? Nie rozumiem. Napisałem przecież wszystko...
- Wszystko? No proszę! Wszystko. Właśnie. Może nawet więcej, co?
- Panie dyrektorze...
- Proszę! - Naczelny wziął tekst, odsunął okulary i zaczął czytać – „Algorytm, który otrzymałem nie spełniał żadnych warunków gwarantujących poprawność zadziałania programu. Wzory obliczeń zawierały potworne błędy, rozgałęzienia logiczne były nie tylko niejednoznaczne, ale miejscami wręcz sprzeczne. Warunków wejścia-wyjścia w ogóle nie zdefiniowano...” - i tak dalej. Nie uważa pan, że napisał więcej niż powinien?
- Napisałem zgodnie z prawdą!
- Zgodnie z prawdą! - Naczelny uderzył pięścią w blat biurka. Był autentycznie wściekły. - Zapomniał pan, kto stworzył ten algorytm, co? O co panu chodzi? Żeby mnie ośmieszyć, tak? Ktoś pana podpuścił. Kto?
Piotr uśmiechnął się blado.
- Napisałem zgodnie z prawdą. To, że jest pan dyrektorem nie oznacza, że musi pan umieć wszystko. W szczególności tworzyć algorytmy. Nie ma w tym żadnej uj...
- Milczeć! Jest pan za smarkaty żeby mnie pouczać! Rozumie pan? - sapał chwilę. Piotr poczuł falę gorąca. „Tylko spokojnie” - pomyślał.
- Proszę na mnie nie krzyczeć. Nie jestem pańskim wasalem. Polecono mi napisać protokół pozwalający wyrobić sobie pogląd na wartość wykonanej przeze mnie pracy. Napisałem więc. Także o tym, że praktycznie wystartowałem od zera. To jest od projektu algorytmu, bo tamten był zły niezależnie od tego kto go... panie dyrektorze, algorytm to sposób postępowania prowadzący do rozwiązania zadania rachunkowego. Musi zawierać wszystkie niezbędne formuły, warunki logiczne...
- Dość. Nie jest pan w szkole - warknął Naczelny. Mięśnie szczęk pulsowały mu rytmicznie. - Pan jest tu młody, niedoświadczony - podszedł do drzwi i otworzył je wymownym gestem. - Radzę uważać na przyszłość.

***

- Panie Szymonie. Muszę z panem porozmawiać.
Szef wahał się przez moment, lecz zaraz z uśmiechem odsunął papiery i rzekł:
- Teraz? Proszę bardzo. Ale może pan ochłonie. Przecież widzę, że jest pan roztrzęsiony.
Piotr pokręcił głową.
- Roztrzęsiony? Niezupełnie - usiadł ciężko. - Czuję się jak po nokaucie.
- No właśnie.
- Dokładniej jak tenisista po nokaucie.
Szef roześmiał się głośno.
- Panie Szymonie. Wiedział pan, prawda?
- Wiedziałem. Chyba pan sobie nie wyobraża...
- I co? Dlaczego mnie pan nie poprze? Czemu tam pana nie było? W końcu jest pan moim szefem.
- Właśnie - Szef spoważniał. - Właśnie dlatego mnie tam nie było, że jestem pana szefem. Że mógłbym pana poprzeć.
- To dom wariatów!
- Niech się pan nie unosi, panie Piotrze. Takie jest tu życie. Wiem, że jest pan ambitny, dam więc panu radę. Ale proszę pamiętać: prywatnie. Niech pan stąd ucieka jak najprędzej.
- ?
- Nic pan nie wskóra. Ta komputeryzacja to pic. Nie pierwszy i nie ostatni.
- Więc po co się wikłać w to wszystko?!
Szef pokręcił głową.
- Ależ pan jeszcze zielony, panie Piotrze.

***

Krzychu!
Dziękuję za odbitki dokumentacji DOS- a. Trafiłeś w dziesiątkę, właśnie to było mi potrzebne. Zaraz wszystko stało się jasne i proste. Terminale chodzą aż miło.
Przejdę do rzeczy. Nie będę owijał w bawełnę, przecież nigdy między sobą tego nie robiliśmy. Krzychu, mam dość. Mam już naprawdę dość tego kraju. Tych kolejek, zaganianych, wiecznie zafrasowanych twarzy na ulicach, całej tej cholernej szarzyzny. Tych wałęsających się wszędzie i wszczynających burdy pijaków. Właściwie zawsze miałem tego dość. Ale sądziłem, że stać mnie na budowę własnej, intymnej fortecy. Miała nią być praca. Lecz tej pracy też mam już dość. Mam dość tych feudalnych stosunków, tępych lub cynicznych zwierzchników, tych ludzi, dla których zakład to jedynie poletko kontaktów towarzyskich, socjalistycznej dyscypliny pracy i wielu innych rzeczy, których doświadczyłem, ale nie wspomnę, żeby Cię nie zanudzać. Krzychu, jeśli Twoja propozycja pracy dla mnie w firmie Microsoft nie jest tylko żartem lub kurtuazyjnym gestem (nie obraź się o to posądzenie) - przyjmuję ją. Przyjadę. Napisz więc - ale całkiem serio - jak rzeczy stoją. Czekam pełen determinacji,
Twój Piotr.

***
 

Podniósł głowę znad książki. „Ktoś pukał” - pomyślał. Od pewnego czasu słyszał awantury w mieszkaniu sąsiada wybuchające raz po raz erupcją wyzwisk, zwłaszcza gdy otwierały się drzwi na korytarz. Potem było trzaśnięcie drzwiami i cisza. A teraz to pukanie. Może mu się zdawało? Ale nie, znowu: puk, puk. Uchylił drzwi i dojrzał w smudze światła przestraszone, zapłakane oczy córeczki sąsiadów. Postąpił niezdecydowanie do przodu.
- Proszę pana - chlipnęła dziewczynka. - Mogę wejść? Mama kazała mi do pana uciec.
- Proszę, oczywiście - zmieszany cofnął się, przepuszczając małą i zamknął drzwi. - Co się stało?
- Tata... pokłócili się. Tata poszedł po siekierę... chce wyważyć drzwi. Mówi, że ją zabije...
- Czemu mama nie przyszła?! Ja zaraz - poderwał się.
- Nie! - krzyknęła dziewczynka. - Mama mówi, że jak on jej tam nie znajdzie, mógłby pana też... wie pan. Prosiła tylko, żeby zadzwonić na milicję.
- Oczywiście - Piotr podszedł do telefonu, wykręcił numer. Przez chwilę targował się z dyżurnym, wreszcie zdołał wyperswadować tamtemu powagę sytuacji. Usiadł. Dziewczynka stała przy drzwiach, trwożliwie nadsłuchując.
Łup! Łup!
Złowieszczy łoskot siekiery wstrząsnął jej drobnym ciałem. Podbiegła i przytuliła się do Piotra, usiłując stłumić szloch. Nigdy nie miał kontaktu z dziećmi, nie wiedział jak zareagować. Po chwili rozterki przygarnął ją niezręcznie. Czuł jak cała drży.
Łup! Łup!
Odgłos miarowych uderzeń spadał na nich z zimną bezwzględnością. Piotr wyczuwał determinację umysłu zaślepionego alkoholem. Z przerażeniem wyobraził sobie stan ducha tamtej kobiety oczekującej na nieuchronną egzekucję z rąk bliskiego jej przecież człowieka zamienionego mocą szatańskiego eliksiru w okrutny automat.
Łup! Łup!
Masywne, przedwojenne drzwi. Myślał z wdzięcznością o solidności anonimowego stolarza. Solidność przedwojennej pracy. Etos pracy. Gdzie podział się etos pracy? Komu przeszkadzał? Gdzie w tym nieszczęsnym kraju jest miejsce dla uczciwości, rzetelności, solidności? Pic. Jeden wszechobecny pic.
Łup! Łup!
Powinni już być u cholery. Ba! Gdyby chodziło o nielegalną drukarnię... Tu umieją być rzetelni i solidni. Jeszcze umieją.
Łup! Łup!
Kolejne uderzenia wykuwały w nim gniew i bunt. I co: uciec stąd? Nie! Zostawić kraj takim jak ten z siekierą? Takim jak ci, co tu przyjdą, zabiorą, zamkną - i po sprawie?
Jęk syreny. Tupot na schodach. Przyszli, zabrali, zamknęli. Łzy dziewczynki. Łzy matki. Po strachu. Po sprawie.
- Nie - pomyślał z determinacją. - Nie jest po sprawie. Nie może być. Na Boga, nie może.
 

***

Drogi Krzychu!
Zdziwisz się, otrzymując ten list w kilka zaledwie dni po poprzednim. Cóż dopiero gdy go przeczytasz! Może pomyślisz że mi odbiło, w końcu zawsze, mówiłeś, byłem zrównoważony, a teraz ta huśtawka...
Przepraszam. Odwołuję wszystko. Nie przyjadę, Krzychu. Chyba Cię zawiodłem, co? Musisz zrozumieć, nie mogę wyjechać. Wiele się zmieniło. Zatrzymują mnie tu oczy pewnej młodej... psiakrew, jeszcze pomyślisz, że się zakochałem, nic z tych rzeczy! To całkiem inaczej. Nie umiem tego teraz wyartykułować. Może później, jak wszystko, co jest teraz we mnie się uładzi. Niech Ci więc, póki co, wystarczy wyjaśnienie tylko pozornie żartobliwe: oto pewien facet wbił mi siekierą do głowy zupełnie inny algorytm.
Ściskam Cię serdecznie i raz jeszcze przepraszam,
Twój Piotr

 

Sci-Fi Opowiadania