O drzewie, które chciało latać

Home

Gwiazda Zaranna
Małe Zmartwychwstanie
Sadzawka Siloah
Algorytm
Najwierniejszy z wiernych
O drzewie, które chciało latać

Bajka dla mniejszych i większych dzieci

W lesie rosło drzewo. Nic szczególnego. Po prostu – zwyczajne, szare drzewo. No, niezupełnie szare. Już raczej zielone.
Pewno myślicie, że drzewa wiodą beztroski żywot? Ja też tak kiedyś myślałem. Lecz od czasu, gdy usłyszałem historię, którą chcę Wam teraz opowiedzieć wiem, że drzewa mają też swoje smutki.
Choćby to nasze niepozorne drzewo. Na pierwszy rzut oka takie szczęśliwe, w rzeczywistości miało nie lada zmartwienie: było niewysokie.
Oho, już widzę, że wielu z Was rozumie to doskonale. Lecz Wy nie macie powodu do zmartwienia. Jesteście jeszcze młodzi, wyrośniecie. Co innego nasze drzewo. Było już dorosłe, lecz pozostało małe. Inne, wyższe drzewa, które wygrały z nim wyścig ku słońcu, brutalnie zasłaniały mu dostęp do ożywczych, ciepłych promieni. A kiedy nadchodził deszcz, zakrywały go całkiem, chciwie dzieląc między siebie życiodajne krople. Nasze drzewo musiało zadowolić się resztkami jakie ściekały po liściach jego pogromców, gdy ci opili się do syta. Również wiatr rzadko gościł na niższych poziomach lasu. A przecież wiemy, jak lubią drzewa, gdy wiatr muska ich gałązki! Szumią wtedy radośnie swoimi listkami.
– Wszyscy o mnie zapomnieli – wzdychało drzewo, tęskniąc za ciepłym promyczkiem, za ciepłymi kroplami deszczu, za letnim zefirkiem. – Nikogo nie obchodzi, że jest mi tak ciężko. Ach, jak byłoby wspaniale, gdybym urosło duże! – z zazdrością patrzyło w górę na korony swych potężniejszych kolegów, które przesłaniały mu błękit nieba.
Pewnego dnia na gałęzi drzewa usiadł ptaszek. Drzewo, które akurat spało, obudziło się, wyczuwszy intruza.
– Kto mnie śmiał obudzić – pomyślało gniewnie, jako że drzewo, podobnie jak my, ludzie, nie lubią, by je wyrywać z drzemki.
Ptaszek jednak nic sobie z tego nie robił. Siedział i czyścił piórka z taką energią, że rozbujał wszystkie okoliczne gałązki.
– Jeszcze spadnie! – pomyślało drzewo.
Ale ptaszek nie spadł. Odfrunął po prostu. Drzewo patrzyło za nim z zazdrością.
– Ten ma dobrze – myślało. – Nie przeszkadza mu, że jest taki mały. Wszędzie doleci. Wszystko zobaczy. Nawet w pochmurny dzień może wygrzewać się w słońcu, wzleciawszy ponad chmury. – Znów zaczęło użalać się nad sobą.
Tymczasem ptaszek wrócił. Trzymał w dziobku czarną, uschniętą gałązkę. Starannie umocował ją w rozwidleniu konara.
– Też coś! – obruszyło się drzewo w myślach. – Nie dość mam ładnych, zielonych gałązek?
Po chwili ptaszek przyniósł drugą gałązkę i ulokował obok pierwszej. Potem trzecią, czwartą... Pracował aż do wieczora. A wieczorem okazało się, że uwił śliczne gniazdko! Wymościł je mchem i sianem, po czym ulokował się w nim wygodnie.
– Słuchaj, ptaszku – nie wytrzymało drzewo. – Po co właściwie zrobiłeś to...to...
– Gniazdko? Aby w nim wypoczywać!
– Wypoczywać?! – zdziwiło się drzewo – Gdybym umiało latać jak ty, to nic innego w życiu nie chciałobym robić. Tyle ciekawych rzeczy jest do obejrzenia!
– Tak ci się tylko zdaje – roześmiał się ptak. – Latanie jest bardzo przyjemne, ale też niezmiernie męczące. Trzeba często odpoczywać. Ponadto muszę przecież gdzieś spać.
– Mógłbyś spać na gałązce – drzewo nie dawało za wygraną. – Warto było męczyć się cały dzień?
– Spadłbym z gałązki we śnie – znów roześmiał się ptak. – A w gniazdku jest zacisznie i bezpiecznie.
– To dziwne – pomyślało drzewo. – Ptaszek ma dostęp do wiatru kiedy tylko chce i szuka schronienia w zaciszu. A ja tęsknię za byle powiewem. Nie powiem, żeby to było sprawiedliwe.
Mijały dni. Drzewo zaprzyjaźniło się z ptakiem, który wracał wieczorami do swego maleńkiego domku i, mimo że był zmęczony, opowiadał o szerokim świecie. O przygodach, które go spotkały. O radosnych i szalonych harcach wśród obłoków.
Lecz drzewo smutniało coraz bardziej. Coraz częściej tęskniło do słonecznego świata, o którym tak pięknie opowiadał ptak. Kiedyś, późnym wieczorem, gdy skończył on już swą opowieść, postanowiło zwierzyć się ze swych zmartwień. Ptak słuchał z uwagą.
– Może jeszcze wyrośniesz – pocieszał jak umiał.
– Wątpliwe – z żalem powiedziało drzewo. – Już tyle lat minęło... Popatrz na moich rówieśników – wskazało gałęziami w górę. Ptak spojrzał w tym kierunku, ale było już ciemno.
– Jeśli nie mogę urosnąć, to może nauczysz mnie latać? – spytało drzewo nieśmiało po chwili milczenia.
– Nigdy nie słyszałem, by drzewa fruwały – powiedział ptak z powątpiewaniem. Nagle zrobiło mu się żal drzewa. Zaczął je pocieszać.
– Nie martw się. Jutro coś wymyślimy. Mam mnóstwo mądrych przyjaciół. A teraz śpijmy już. Dobranoc.
Po raz pierwszy od wielu, wielu dni drzewo zasnęło z nadzieją na odmianę swego niewesołego losu.
Rankiem ptaszek poleciał szukać swoich przyjaciół. Napotkał na Szpaka, który mieszkał na skraju lasu. Szpak był stary i bardzo doświadczony. Wysłuchał historii drzewa z zainteresowaniem, po czym pokiwał smętnie głową.
– Cóż... Jeśli drzewo dotąd nie urosło, to już nie urośnie – powiedział. – Zaś co do latania... Wiele lat żyję na tym świecie. Wiele widziałem. Ale latającego drzewa nie widziałem. Nic ci nie mogę pomóc.
Ptak posmutniał. Tak bardzo liczył na Szpaka.
– Cóż, widać tak musi być – wymamrotał. – Żegnaj, Szpaku!
– Zaczekaj! Co prawda, nie umiem ci pomóc, lecz znam kogoś, kto mógłby to zrobić.
– Kto?!
– To mądry ptak. Najmądrzejszy pod słońcem. A raczej pod księżycem, bo lata tylko w nocy, zaś w dzień śpi. Nazywa się Sowa.
– Sowa? Nie widziałem takiego ptaka!!
– Bo mieszka hen, w głębi lasu. Z rzadka fruwa gdzieś dalej. Poznasz go łatwo po olbrzymich oczach.
– Dziękuję ci – uradował się ptak i pofrunął co sił w skrzydłach do swojego drzewa. Drzewo też się uradowało, ujrzawszy go.
– Przyleciałeś! No i co? I co? – dopytywało się niecierpliwie.
– Musisz jeszcze trochę poczekać. Wybieram się w nocy do lasu – powiedział ptak. – Mieszka tam bardzo mądra Sowa. Ona jedna może nam pomóc. A teraz pozwól mi się zdrzemnąć. Obudź mnie, kiedy się ściemni.
Drzewo otuliło gniazdko gałązkami, by najmniejszy podmuch nie zakłócił snu ptaka.
O zmroku ptak poleciał do lasu. Drzewo czekało z lękiem i niecierpliwością. Bało się o swego małego przyjaciela.
Było już dobrze po północy, gdy ptak wrócił do gniazda. Był bardzo zmęczony.
– No i co? I co? – znów dopytywało się drzewo.
– Teraz idę spać – oznajmił ptak. – Rano wszystko ci opowiem.
– Powiedz chociaż, czy Sowa znalazła jakąś radę – prosiło drzewo. Jednak ptak już spał. Za to drzewo nie zasnęło aż do rana. Dygotało z zimna i niecierpliwości.
O świcie ptak obudził się.
– Cóż – powiedział. – Sowa twierdzi, że już więcej nie urośniesz.
– Nie urosnę? – spytało zawiedzione drzewo. – To już nie ma dla mnie ratunku?
– Tego nie powiedziałem. Sowa znalazła sposób na to, byś mogło latać. Musisz uschnąć.
– Uschnąć?! – przeraziło się drzewo. – Jak to uschnąć? Nie mogę! Przecież wtedy umrę! Tylko umierające drzewa usychają!
– Tak radzi Sowa. Mówiła jeszcze sporo mądrych rzeczy o tym, jak uschnięte drzewa latają. Ale niewiele z tego zrozumiałem. Wiem jedno: jeśli chcesz latać, musisz uschnąć – powiedział ptak stanowczo. Zrzędzenie drzewa trochę go już zaczynało nużyć. – A teraz musimy się pożegnać.
– Odlatujesz?! – wykrzyknęło drzewo z jękiem zawodu. – Zostawiasz mnie? Co ja pocznę bez ciebie?
– Robi się zimno. Muszę odlecieć do ciepłych krajów – cierpliwie tłumaczył ptak. – Co rok tak robię. W zimie zginąłbym z głodu i chłodu. Ale nie rozpaczaj. Na pewno jeszcze się spotkamy. Jeśli zdecydujesz się uschnąć, będziesz latać jak ja. A jeśli nie – przylecę wiosną do ciebie. I będę ci opowiadał o przygodach które spotkały mnie w ciepłych krajach – mówiąc to, pomachał drzewu skrzydełkami na pożegnanie i odleciał.
Drzewo zostało samo. Było w rozterce. Usłuchać rady Sowy, czy nie?
Jesień, która właśnie nadeszła pomogła mu w podjęciu decyzji. Po pierwszym przymrozku liście poczerwieniały, poskręcały się i zeschły. Wtedy w las wpadł wicher. Tak silny, że doleciał nawet do naszego drzewa. Targnął gałązkami, strącając wszystkie suche liście.
– No! – pomyślało drzewo. – Strach ma wielkie oczy. Jesień pomogła mi uschnąć.
Lecz wszystkie okoliczne drzewa także straciły liście.
– Czy one też chcą latać? – dziwiło się drzewo.

***

Przyszła zima. Drzewa zapadły w głęboki sen. Nawet szalejące zamiecie śnieżne nie były w stanie ich obudzić. Gałęzie biły wściekle w napadający na nie wicher, starając się go odpędzić i złowrogo szumiały przez sen.
Powoli dni stawały się coraz dłuższe i cieplejsze. Drzewa jęły budzić się z zimowego snu. Ożywcze soki krążyły coraz szybciej w ich gałązkach, tworząc na końcach małe zielono–brązowe pąki.
Czując wędrówkę soków w konarach drzewo zrozumiało nagle, że wcale nie uschło. Po prostu poszło spać jak co roku w zimę. Odkryło, że aby uschnąć, trzeba teraz, na wiosnę nie wypuszczać liści.
– Raz kozie śmierć! – pomyślało. Powstrzymało szalony taniec soków w konarach. Pąki poszarzały i skurczyły się.
Okoliczne drzewa patrzyły ze zdumieniem i niepokojem. Wreszcie nie wytrzymały.
– Obudź się! – wołały jedno przez drugie. – Czemu nie wypuszczasz liści?!
– Ja wcale nie śpię! – odrzekło drzewo. – Po prostu chcę uschnąć.
– Chcesz uschnąć?! – przestraszyły się drzewa. – Ależ zastanów się! Uschnięte drzewa umierają!
– Wcale nie! Uschnięte drzewa fruwają!
– Cha, cha, cha! Cha, cha! – rozbrzmiewał las. Wszystkie drzewa aż słaniały się ze śmiechu i trzęsły swymi malutkimi listkami. – Fruwają! Cha, cha! Czy widziałyście fruwające drzewa? Cha, cha, cha!
– Wy wiecie swoje a ja swoje – upierało się drzewo.
– Zobaczysz, to się źle skończy – odezwał się sędziwy dąb, który ze względu na wiek szanowany był przez wszystkie drzewa w okolicy. – Widziałem już wiele usychających drzew. Wszystkie spotkał ten sam los.
– Jaki? – spytało drzewo z obawą.
– Przyjdzie leśniczy i każe cię wyrąbać – odrzekł dąb.
– Wyrąbać, wyrąbać – poszeptywały drzewa ze zgrozą. Zrobiło się cicho.
– Ja jednak zaufam Sowie – powiedziało drzewo z uporem, choć z lęku chłód przeniknął je aż po korzenie.
– Rób jak chcesz – odpowiedział dąb. – Ale pamiętaj: ostrzegałem cię.
Stało się tak, jak dąb przewidywał. Pewnego ranka do lasu weszła trójka ludzi. Dwóch z nich trzymało siekiery złowrogo połyskujące ostrzami w słońcu. Trzeci, w zielonym mundurze pokazywał coś pozostałym. Podeszli wprost do naszego drzewa. Przerażony las zamarł w milczeniu.
– Stuk – puk – rozległo się po okolicy. Siekiery zagłębiły się w pień uschniętego drzewa.
– Oj, boli!! – wrzasnęło. Ale nikt go nie słuchał. Po chwili runęło jak długie na polanę. Trzej mężczyźni odeszli dalej. Chwilę trwała cisza. Drzewa przyglądały się. Po czym najodważniejsze odezwało się z ironią:
– No? Na co czekasz? Fruwaj!
Rozległy się śmiechy. Ale naszemu drzewu wcale nie było do śmiechu.
– Czekajcie! To jeszcze nie koniec – broniło się jak umiało.
– Ostrzegałem cię – odezwał się dąb. – Nadal jeszcze ufasz Sowie?
– Oczywiście! To jedyne, co mi zostało.
Po kilku dniach przyjechał samochód i zabrał drzewo.
– No, nareszcie coś się dzieje – westchnęło z ulgą. – Jadę. A to już jest coś. Od jeżdżenia do latania droga niedaleka.

***

Samochód zawiózł drzewo do tartaku. Tam wielka piła pocięła je swymi stalowymi zębami na kawałki. W ten sposób drzewo stało się drewnem. Ludzie znów załadowali je na samochód i powieźli. Podróż była długa. Wreszcie znaleźli się w fabryce. Drewno, które przedtem było drzewem zobaczyło duży plac wyładowany podobnymi do niego klocami.
– Oho! – pomyślało. – Widać nie jestem jedynym drzewem, które marzyło o lataniu!
Wiele dni czekało cierpliwie na swoją kolejkę. Patrzyło jak podjeżdża dźwig i zabiera jedne kawałki do jednej hali, inne do drugiej. Był coraz bliżej. Wreszcie złapał je swymi mocarnymi cęgami. Chwila – i znalazło się w hali.
– Ależ tu hałas! – pomyślało. – Ciekawe co też ze mną zrobią?
Tymczasem maszyny zaczęły swoją pracę. Posypały się wióry i trociny. Drewno zamieniło się w deski.
Inny kawałek naszego drzewa trafił do drugiej hali. Tam został zmielony w potężnych młynach i wylądował w kotłach. Polała się woda. Po chwili zaczęło robić się ciepło. – Podgrzewają mnie – pomyślało. – Mam już coś ze swych marzeń: wodę i ciepło!
Z mieszaniny drzewa i wody zrobiła się maź. Działy się jeszcze potem różne dziwne rzeczy, aż drzewo całkiem straciło orientację. W końcu powstał zeń piękny, śnieżnobiały papier. Ludzie złożyli duże bele w magazynie. Było tam chłodno, ciemno i bardzo nieciekawie. Papier będący kiedyś drzewem nudził się, lecz nie tracił nadziei. Nadal z uporem marzył o lataniu.
Tymczasem klocowi, który pierwszy został zabrany z placu bardziej się poszczęściło. Pocięty na deski trafił do fabryki, gdzie składano szybowce. I w czasie gdy papier nudził się, zalegając w magazynie, szybowce latały, nurzając się w obłokach.
– Nareszcie jestem szczęśliwe – skrzypiało z zadowoleniem drzewo, które było teraz skrzydłem szybowca. – Spełniło się moje marzenie. Latam! Sowa nie zawiodła.
Nagle koło skrzydła zatrzepotało coś czarnego. Patrzy drzewo i oczom nie wierzy.
– Przecież to mój ptak! – myśli. – Ten sam, który spał w gniazdku uwitym w moich gałązkach!
– Ptaku! Ptaszku mój kochany! – krzyczy, widząc, że tamten oddala się coraz bardziej.
Ptak odwrócił się.
– Ktoś mnie woła – pomyślał. – Przecież słyszałem. – To ty szybowcu? – zapytał.
– To ja, twoje drzewo! – odezwał się głos z głębi.
– Drzewo? – zdziwił się ptak. – Nie widzę! gdzie jesteś?
– Tutaj, we wnętrzu szybowca! Latam, ptaku, latam! Jakże jestem teraz szczęśliwe!
Ptak usiadł na skrzydle i drzewo opowiedziało mu całą swoją historię.

***

Odtąd znowu byli razem. Ptak uwił sobie gniazdo na dachu hangaru, gdzie szybowiec wracał na noc. W pogodne dni latali razem, bujając w obłokach.
To jeszcze nie wszystko. Wróćmy do papieru. Pamiętacie? Był kiedyś drugim klocem z naszego drzewa. Pewnego dnia zabrano go do drukarni. Ponieważ był bardzo piękny, przeznaczono go na widokówki, karty świąteczne, znaczki, ozdobne koperty... Ludzie kupowali je i wysyłali we wszystkie strony świata. Oczywiście, pocztą lotniczą, żeby przesyłki zdążyły na czas. Widzicie więc, że i w tym wypadku spełniło się marzenie drzewa.
– No dobrze – powiecie. – Lecz przecież drzewo to nie tylko kloce. Pozostały jeszcze gałęzie. Co z nimi się stało? czy także fruwają?
W pewien piękny jesienny wieczór na graniczącym z lasem kartoflisku dzieci rozpaliły ognisko. Całe popołudnie pracowicie znosiły chrust z lasu, gnane perspektywą wesoło buchającego snopa iskier i zapachu pieczonych ziemniaków. Ognisko nie sprawiło dzieciakom zawodu, więc tańczyły radośnie, tworząc wielki krąg wokół płonącego stosu. Iskry i dym wzbijały się majestatycznie ku widocznym już pierwszym gwiazdom na granatowiejącym jesiennym niebie.
Chyba nie muszę już dodawać, że wśród płonących gałęzi były też te z naszego drzewa?

Sci-Fi Opowiadania